Archiwum Polityki

Opera do oglądania

Dawno, dawno temu żyli sobie szczęśliwie król, królowa i cały ich dwór. Aż pewnego razu pojawił się, nie wiadomo skąd, zwykły pastuch i zaczął głosić wiarę w nowego boga. Zamieszał w głowach, urzekł królową, uwiódł poddanych i tylko dzielny król pozostał samotny i nieczuły na uroki wichrzyciela, którym okazał się bóg Dionizos. Tak w największym skrócie streścić by można libretto opery Karola Szymanowskiego „Król Roger”, której premiera odbyła się właśnie na deskach Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie.

Nie ma się więc co dziwić, że zawsze skory do prowokacji Stefan Kisielewski pisał w „Tygodniku Powszechnym” w 1990 roku: „»Król Roger«, moim zdaniem najnudniejsza opera świata (...), jakaś statyczna kantata, o mało zrozumiałym szczątku akcji”. Sam Szymanowski unikał zresztą terminu „opera”, określając „Króla Rogera” jako misterium, widowisko czy dramat muzyczny. I nic dziwnego, bowiem nie ma w nim wydarzeń, do których tak przyzwyczaił nas teatr operowy: namiętnych kochanków, nieszczęśliwych miłości, walk na szpady, zdradzieckich zabójstw i podobnych heroicznych czynów. Nawet rozgrywający się dramat dotyczy raczej konfliktu idei, a nie ludzi, wartości, a nie namiętności.

Powyższe uwagi można by uznać za próbę zniechęcenia potencjalnego widza. Tymczasem to raczej przestroga dla miłośników beztroskiego bel canta oraz miłośników dramatycznych opowieści, którzy mogą się poczuć zawiedzeni. Zaś warszawską inscenizację naprawdę warto zobaczyć i to z dwu powodów. Pierwszym jest samo dzieło. Nawet Kisielewski podkreślał, że jest tu „masa przepięknej muzyki”, zaś Józef Kański pisał o „dziele wspaniałym i samotniczym”. Wykonawcy stanęli na wysokości zadania: fantastyczny jest chór i zespół baletowy, zdyscyplinowana i precyzyjna orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka, trudno cokolwiek zarzucić wykonawcom głównych partii: Wojciechowi Drabiczowi (Roger), Krzysztofowi Szmytowi (Erdisi), Adamowi Zdunikowskiemu (Pasterz). Niejakie pretensje można mieć wyłącznie do Izabelli Kłosińskiej. Głos ma wspaniały, ale w „Królu Rogerze” nadużywa operowej maniery dykcyjnej, skutkiem czego można się jedynie domyślać, o czym śpiewa.

Jednak wyjątkowym powodem, dla którego warszawski „Król Roger” jest artystycznym wydarzeniem, stała się reżyseria Mariusza Trelińskiego.

Polityka 13.2000 (2238) z dnia 25.03.2000; Kultura; s. 57
Reklama