Krystyna ma podkrążone, zapłakane oczy: – Kiedy jest nadzieja, to można być tu i pół roku, i dłużej. Głaszcze rączkę małej Oleńki. Jacek też nie odstępuje żony i córeczki.
Jest piątkowe popołudnie. Operacja się nie udała. Wiedzieli, że szanse były mizerne. Takie dzieci jak Oleńka najczęściej rodzą się martwe. Ona była silniejsza, dlatego samolotem przewieziono ją z Zabrza, a tu lekarze próbowali operować. Nastąpił wylew do mózgu. Dziecko może żyć jeszcze tydzień, może dwa, może miesiąc.
Oleńka umarła dwa tygodnie później, w niedzielę. Siostra Ania Kajewska, 26 lat pracy w Centrum, nie może powstrzymać łez: – Tego dnia matka nie odeszła od niej nawet na chwilę.
Siostry umyły Oleńkę i przebrały. Ciało może być na oddziale jeszcze dwie godziny po śmierci. – I cały ten czas mama miała ją na rękach.
Czuwanie
Pokój dla matek w ciągu dnia przypomina dużą poczekalnię. Wąski i długi, na ścianach szczytowych, od podłogi aż po sufit, metalowe szafki zamykane na kluczyk. W niedużej wnęce lodówka, dwie szafki, zlewozmywak i kuchenka mikrofalowa. Obok drzwi do łazienki. Niski stolik i dwa fotele. Na noc meble wędrują w kąt. Kobiety rozkładają na podłodze dmuchane materace i karimaty. Gdy jest bardzo ciasno, śpią po cztery na trzech materacach.
Najgorsze są miejsca przy drzwiach. W nocy ciągle któraś wstaje i przedziera się do wyjścia. Nie zamykają drzwi, żeby lepiej było słychać. Tylko nowe podrywają się na płacz każdego dziecka. Po kilku dniach już bezbłędnie wyławiają swoje, po tygodniu rozpoznają też inne maluchy i w razie czego budzą właściwą mamę. Raczej drzemią niż śpią. Jedynie Danka, mama Martynki, nie nasłuchuje. Jej córeczka płacze bezgłośnie, tylko na buzi pojawia się grymas.
Rodzina, dom, praca, koleżanki, dotychczasowe problemy, radości i marzenia zostały daleko.