30 maja siedemdziesięciu funkcjonariuszy Straży Granicznej zatrudnionych na przejściu granicznym w Bezledach, zamieszkałych w większości w Kętrzynie i Bartoszycach, zostało w trybie alarmowym wezwanych na spotkanie z komendantem oddziału SG w Kętrzynie. Jak wyjawi później pogranicznik A., nikt nie miał zielonego pojęcia, jaki jest cel nagłego zebrania.
Kilka godzin wcześniej do Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SG w Kętrzynie nadeszło polecenie służbowe z samej Komendy Głównej. Po pierwsze: wszyscy pogranicznicy zostają zwolnieni i przeniesieni do oddalonego o 80 km przejścia w Braniewie oraz do strażnic w Lelkowie, Barczanach, Górowie.
Po drugie: strażnicy zatrudnieni dotychczas w Braniewie oraz Lelkowie i tam zamieszkali będą teraz dojeżdżać do Bezled, gdzie przyuczą się do obsługi dużego przejścia. O 6.30 trzy drużyny podróżujących pograniczników mijać się więc będą w okolicach Babiaka.
Po trzecie: KG nie przedstawi pogranicznikom oficjalnych zarzutów. Posunięcie ma na celu usprawnienie pracy na przejściu, wynika z „konieczności zapewnienia właściwej ochrony granicy oraz realizacji zadań wynikających z ustawy o Straży Granicznej”. Po czwarte: zwalniamy wszystkich prócz jednego szefa kancelarii. Ktoś musi orientować się w papierach.
Następnego dnia zapada kolejna decyzja, czyli po piąte: pogranicznik-związkowiec z Bezled, który w imieniu kolegów pojechał do Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Straży Granicznej z prośbą „o zmianę decyzji w sprawie nieuzasadnionej decyzji rujnującej im życie rodzinne i zawodowe”, a także z uwagą, że to raczej służby celne ustawowo zwalczają przemyt, zostanie przeniesiony jeszcze dalej, na zachodnią granicę, nie 80, a 400 kilometrów od Bartoszyc. Po szóste: od decyzji nie ma odwołania.
Z akcyzą w spodniach
Bezledy to popegeerowska wieś.