Gdy przed laty angielscy chuligani przebrali miarę, pani premier Margaret Thatcher zwołała posiedzenie gabinetu. Ministrowi spraw wewnętrznych zagroziła zdymisjonowaniem, gdy nie rozwiąże problemu stadionowej przemocy. Wkrótce – dzięki surowym, a zwłaszcza nieuchronnym karom, kamerom rejestrującym twarze sprawców, dożywotnim zakazom wstępu na mecze – na długi czas zapewniono na imprezach spokój. Sceny bestialskiej przemocy na ochroniarzu, którego koledzy ze strachu opuścili podczas meczu na stadionie ŁKS-u i salwująca się ucieczką policja w pamiętnych zamieszkach na warszawskiej Polonii są sygnałem, że państwowe i klubowe siły porządkowe oddają pole grupom zabijaków. Opinią publiczną wstrząsnęła też wiadomość o zabójstwie po masowej imprezie w Mrągowie. Skoro problem dotyczy już całej Polski, a skala brutalności wymaga stanowczej interwencji władzy, pan premier jest właściwą osobą, która wreszcie mogłaby rozliczać za skuteczność.