Krzysztof Barański
członek Stowarzyszenia Polskich Artystów Fotografików, redaktor naczelny pisma fotograficznego „6x9”, obecnie szef Agencji Fotograficznej Piękna.
Pokrwawieni ludzie, którzy przeżyli wybuch samochodu-pułapki w Indonezji, siedem zdjęć zapisu śmierci człowieka zastrzelonego w Timorze przez indonezyjską policję, zmasakrowani ludzie po wybuchu innej bomby naszpikowanej gwoździami w pubie dla homoseksualistów w Londynie, kolumny uchodźców z Kosowa... Tak wygląda świat pokazany na wystawie World Press Photo 2000.
Niestety, wszystko już widzieliśmy. Schemat jest ciągle ten sam: najlepiej fotografować głód, wojnę albo dzieci, a jak jeszcze mamy to wszystko razem, to sukces murowany.
Oto zdjęcie roku 1999: mężczyzna ze zmasakrowaną twarzą i głową poowijaną bandażami, stojący gdzieś pod gołym niebem. Z przykrością stwierdzam, że od kilku lat zdjęciem roku zostaje wybrany portret człowieka nie związany z żadnym miejscem, z żadnym wydarzeniem, na dobrą sprawę mogący ilustrować lub symbolizować wszystko. Jedynie podpis pod zdjęciem mówi nam, że (jak w przypadku tegorocznej nagrody) mężczyzna został sfotografowany na ulicy albańskiego miasta Kukes, a „tłumaczowi, który towarzyszył fotografowi (Claus Bjorn Larsen, Dania), nie udało się ustalić, skąd pochodził mężczyzna na zdjęciu ani też co mu się zdarzyło. Nikt z otoczenia nie znał tego człowieka”. Nie czytając tej historii moglibyśmy pomyśleć, że mężczyzna mógł właśnie spaść ze schodów albo walnąć głową o krawężnik. (Zeszłoroczne zdjęcie roku młodej kobiety płaczącej na pogrzebie męża było równie nieczytelne).
Koszmary wojny są dla nas czymś prawie powszednim, gdyż widzimy je codziennie na ekranie telewizora. Pokazane w tym roku fotografie z Kosowa, Indonezji czy Czeczenii mogłyby być w całości stop-klatkami z telewizyjnych serwisów informacyjnych.