Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Kasa na oku

Rozmowa z politologiem Radosławem Markowskim o tym, jak najlepiej finansować partie polityczne

Janina Paradowska: – Wraca pomysł odejścia od finansowania partii z budżetu państwa. PO zgłasza go dość systematycznie. Czy w ogóle jest sens dyskutowania na ten temat?

Radosław Markowski: – Z niektórymi postulatami Platformy, takimi jak likwidacja Senatu, zmniejszenie liczby posłów i zatrudnienie profesjonalistów, którzy pisaliby ustawy, zgadzam się. W kwestii odejścia od finansowania partii z budżetu mam bardzo poważne wątpliwości, co nie znaczy, że dyskusja nie ma sensu.

Finansowanie budżetowe wprowadzono głównie po to, żeby partie „nie zwracały”, czyli nie odwdzięczały się finansującym je lobby.

Światowe doświadczenia podpowiadają, że system finansowania trzeba budować krok po kroku, a jeżeli pojawia się jakieś nowe zagrożenie, trzeba je uwzględniać; inteligentne korzystanie z doświadczeń i stopniowe usprawnianie systemu zdaje się najskuteczniejsze. Amerykanie na przykład mieli zasady bardzo liberalne, ale po aferze Watergate stworzyli Federal Election Campaign Act i ustanowili Federal Election Commission, dość precyzyjnie nadzorującą finansowanie kampanii prezydenckiej i na szczeblu federalnym. Ale i to rozwiązanie jest niedoskonałe. Najgorzej jednak mieć dogmatyczny, ideologiczny system i kurczowo się go trzymać nie uwzględniając tego, co dzieje się wokół. Zasadnicze jest jedno przesłanie: finansowanie musi mieścić się w agendzie publicznej, a nie ściśle państwowej. Ale są też kraje, np. młoda demokracja RPA, w których partie w ogóle nie muszą się spowiadać, skąd biorą pieniądze.

Niemcy poszli zupełnie inną drogą.

Mieli doświadczenie okresu międzywojennego, gdy wielki biznes ochoczo wspierał Hitlera. Dlatego po wojnie konstytucyjnie zdecydowano o rozproszonym fiansowaniu. Dzisiaj, po reformie z 1994 r.

Polityka 17.2008 (2651) z dnia 26.04.2008; kraj; s. 26
Reklama