Archiwum Polityki

Wszystko albo nic

:-)

Na pierwszy rzut oka historia jak z telenoweli. Typowa londyńska rodzina z tamtejszego blokowiska. Mąż jeździ taksówką, ale brakuje mu pieniędzy nawet na benzynę, żona jest kasjerką w supermarkecie i wierzymy jej, kiedy po powrocie do domu mówi, że jest bardzo zmęczona. Oraz dwoje dorastających dzieci: córka sprząta w domu starców, a bezrobotny synek, kluchowaty grubas, leży na kanapie, pochłania chipsy i ogląda telewizję. Bardzo wiele o bohaterach „Wszystko albo nic” dowiadujemy się podczas rodzinnego obiadu, który nie jest bynajmniej rytuałem integrującym. W pełnych agresji dialogach najczęściej powtarzają się dwa zwroty, shut up i fuck off! Czy może nas obchodzić dalszy ciąg tak rozpoczętej opowieści? Jak najbardziej, ponieważ angielski reżyser Mike Leigh ma niespotykany dar – w życiu zwyczajnych potrafi dostrzec niezwyczajne uniwersalne dramaty. Tak jest i tym razem. Oto rodzina londyńskiego taksówkarza przechodzi ciężką próbę, gdy syn dostaje ataku serca i ląduje w szpitalu. Nagle wszyscy zostali wyrwani z rutyny codziennych ogłupiających zajęć. Mąż, który ostatnio przeżywał totalny kryzys („wyłączyłem się”, wyznaje), chce się na powrót włączyć, ale musi mieć pewność, czy jego życie rodzinne ma jeszcze sens. Po raz pierwszy od bardzo dawna zadaje żonie pytanie: czy ty mnie kochasz? Są niemłodzi i niepiękni, ale w tej scenie wzruszają nas bardziej niż gwiazdorska para z hollywoodzkiego romansu. Takie proste filmy z niczego, ale o wszystkim, potrafią robić już tylko Anglicy.

(zp)

:-) świetne
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe
Polityka 7.2003 (2388) z dnia 15.02.2003; Kultura; s. 52
Reklama