Należy się cieszyć, że tak wiele szpitali radzi sobie dobrze w obecnej rzeczywistości [art. Pawła Walewskiego „Szpitale Przemienienia”, POLITYKA 5, o niezadłużonych szpitalach– red.]. Autor słusznie stwierdza, że „im bardziej specjalistyczne świadczenie, tym dla szpitala bardziej opłacalne”. Dobrze mają się szpitale położnicze, ortopedyczne z oddziałami rehabilitacyjnymi, gdyż rzadko trafiają do nich bardzo ciężko chorzy z zaburzeniami wielu układów lub narządów, którzy muszą być leczeni w oddziałach intensywnej terapii (OIT). OIT pochłaniają ok. 15 proc. całkowitych kosztów szpitala. Obecny sposób ich finansowania woła o pomstę do nieba. Koszty leczenia z premedytacją są zaniżane przez kasy chorych. W woj. mazowieckim, w którym stosowana jest punktowa skala TISS (stworzona przez Cullena w USA ponad 20 lat temu), w 2001 r. ustalono, że jeden punkt TISS kosztuje 65 zł. Obecnie po dwóch latach otrzymujemy za punkt zaledwie 47 zł! Inny problem to sposób „zaliczania” chorych do grupy tzw. chorych zadaniowych (takich, za których kasa zapłaci) – muszą znaleźć się w OIT w pierwszych 24 godzinach pobytu w szpitalu. Nie wlicza się do tej grupy chorych, którzy trafili do OIT z innych oddziałów w trakcie hospitalizacji. Szpital dostaje wówczas tyle, ile otrzymuje oddział macierzysty (są to sumy w granicach 2–3 tys. zł), a rzeczywiste koszty leczenia płatnika nie interesują. Faktyczny koszt leczenia wynosi 50–70 tys. zł, którego nikt szpitalowi nie zwraca i te gigantyczne koszty doprowadzają do zadłużenia. Szpitale specjalistyczne przesyłając chorych z powikłaniami do szpitali wielospecjalistycznych nie pokrywają kosztów ich leczenia.