Archiwum Polityki

Dziennik nieczystych interesów

Poniedziałek. Po raz pierwszy w życiu śniła mi się redakcja „Polityki” na Słupeckiej. Chodziłem po schodach jak głupi, trwały jakieś doniosłe uroczystości i schodów, i różnych korytarzy było z tej okazji więcej niż zwykle. Raz po raz otwierały się jakieś niezwyczajne przejścia, raz po raz trafiałem w samo centrum imprezy, ale nie byłem z tego we śnie zadowolony, bo nie tego chciałem. W końcu spotkałem na najwyższym piętrze, a nawet wyżej jeszcze pod samym dachem Ewę Wyrzykowską, dała mi coś do jedzenia i zrobiło się przyjemnie. W każdym razie dotkliwe poczucie wszechogarniającego labiryntu pierzchło. Swoją drogą zawsze miałem (i mam) sny jak z podręcznika psychoanalizy do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ciągle drętwieję na myśl o kolosalnych zaległościach z biologii. Nigdy nie mogę trafić do wyjścia. Nieustannie lecę w dół.

Wtorek.

Czytam gazety. Niepodobna nie pomyśleć, że dla niezliczonych rzesz (bardziej niezliczonych niż mogłoby się zdawać) sławna rozmowa Michnika z Rywinem ma same doniosłe zalety oraz jedną dotkliwą wadę. Dla wielu przykrą, bolesną, a nawet tragiczną wadą tego materiału jest mianowicie fakt, iż nagrał go i ogłosił Michnik. Autorstwo i sprawstwo Michnika psuje harmonijną zbrodniczość dialogu do tego stopnia, że liczni komentatorzy mają ludzki odruch poprawiania tej przykrej literówki, bagatelizowania jej, a nawet – w najbardziej brawurowych przypadkach – przekuwania tej klęski w sukces.

Środa.

Ojciec, jakby żył, za dwa dni kończyłby 80 lat. Dziś – jakby żył – pisałby przemówienie, które za dwa dni wygłosiłby do zaproszonych gości. Przemówienie byłoby niesłychanie napuszone, pełne cytatów z Biblii i Tomasza Manna.

Polityka 7.2003 (2388) z dnia 15.02.2003; Pilch; s. 92
Reklama