Co za czasy marne, kompletnie zdehumanizowane! Dzwoni poważny Biznes do kumpla:
– Stasieńku, dlaczego nie oddzwaniasz?
Głos w telefonie ponury jest i oficjalny:
– Nie mów do mnie Stasieńku.
– Jak to?
– Unieważniam bruderszaft.
– To jak mam do ciebie mówić, mordo kochana.
– Najlepiej w ogóle nic nie mów. A jeśli już, to zwracaj się do mnie per – panie ministrze.
Biznes był zaskoczony: nie przeczuł nowych trendów, zmiany obowiązujących dotąd obyczajów. Koniec z fraternizowaniem się, żadnych Stasieńków, Franusiów, Józiów – ze zdrobnień rodzą się grubsze afery. Dosyć tego rozpanoszonego szlafkamractwa, uścisków, pieszczotek, zaproszeń do rezydencji. Namolne telefony to już przeszłość. A nuż zaczną sprawdzać billingi, ustalać, kto z kim jest na ty, kto z kim trącał się kielonkiem na charytatywnym balu w przerwie między loterią fantową i aukcją szelek z konspiry, sznurowadeł do Siedmiomilowych Butów, długopisu z wygrawerowanym monogramem. Teraz towarzyskie tiu tiu tiu i nadranny bełkocik zastąpić ma abstynencja, purytańska sztywność, dystans i chłód. I jak tu nie przypomnieć sentencji Cezara: „Kiedy uciekasz z pola bitwy, nie oglądaj się za siebie”. Dopowiedzmy: nie oglądaj się, bo będzie ci żal.
Akcji unieważniania bruderszaftów (Samotność, cóż po brudziach...) towarzyszy to, co chałupniczo uprawiał Witkacy: przenoszenie niewygodnych nagle znajomych z pierwszych miejsc na ostatnie, wykreślanie ich nazwisk i numerów telefonów w organajzerach i banalnych kalendarzach. Przy granicy oddzielającej władzę od sfery sukcesu finansowego i filantropii staną strażnice z dyżurnymi moralistami.