Goz Beida leży ponad 1000 km na wschód od stolicy Czadu Ndżameny, 75 km do granicy z Sudanem. Pustynna droga, a raczej bezkresna ścieżka prowadzi do baraku, w którym wita nas pracownik ONZ i czadyjska żandarmeria. To wjazd do obozu Dżabal, w którym znalazło schronienie 16,5 tys. uchodźców z sudańskiego Darfuru. Żadnej bramy czy muru, a jednak porucznik Theophile Guiryambay stanowczo zapewnia, że żaden rebeliant do obozu nie wejdzie. Nawet nocą. – Zresztą od kilku miesięcy rebelianci przychodzą rzadziej – dodaje. W kwietniu w okolicy pojawili się pierwsi żołnierze EUFOR.
Wzdłuż granicy z Sudanem, na obszarze wielkości połowy Francji, żołnierze z 14 państw UE chronią prawie 180 tys. czadyjskich przesiedleńców i ponad 350 tys. uchodźców z ogarniętej krwawym konfliktem sudańskiej prowincji Darfur. Od 2003 r. arabski reżim Sudanu z pomocą dżandżawidów, czyli pospolitego ruszenia miejscowych Arabów, morduje czarne plemiona zamieszkujące Darfur. Konflikt pochłonął już 300 tys. ofiar, a dwa miliony zmusił do ucieczki i zamieszkania w gigantycznych obozach dla uchodźców.
Ponieważ dyktator Sudanu Omar al Bashir nie zgodził się na wejście europejskich wojsk do samego Darfuru, żołnierze UE mogą chronić jedynie tych uchodźców, którzy uciekli do sąsiedniego Czadu i Republiki Środkowej Afryki.
18-letnia Kaltuma do Czadu uciekła wraz z 5-letnią córką. Nie wie, gdzie jest jej mąż.
Ostatni raz widziała go w 2003 r., kiedy była w ciąży i wybuchł konflikt w Darfurze. Nieufnie wygląda zza płotu otaczającego wydzielony dla niej i jej rodziny skrawek w obozie dla uchodźców. Szybko uśmiecha się jednak, gdy widzi swoją twarz na ekranie cyfrowego aparatu. Miała szczęście. W przeciwieństwie do innych kobiet, nie padła ofiarą gwałtu zalecanego przez przywódców dżandżawidów, by upokorzyć czarne plemiona, od stuleci służące za niewolników arabskich plemion na północy Sudanu.