Bałtyckie tygrysy – tak wielu ekonomistów ochrzciło kilka lat temu Litwę, Łotwę i Estonię. Cała Europa patrzyła z podziwem na wyniki gospodarcze małych krajów, które w ekspresowym tempie się bogaciły. W Polsce ten podziw mieszał się z zazdrością, bo nasze statystyki gospodarcze wypadały blado w porównaniu z państwami nadbałtyckimi. Szczególnie przykry był fakt, że w ciągu kilku lat najpierw Estonia, a potem Łotwa i Litwa przegoniły Polskę pod względem wielkości Produktu Krajowego Brutto (PKB) na mieszkańca. Choć niektórzy eksperci przestrzegali, że tak szybki rozwój może się źle skończyć, małe państwa stawiane były za wzór udanych reform i otwartej gospodarki.
Dziś tygrysy mocno wyliniały, straciły kły.
Instytuty gospodarcze alarmują, że nie tylko nie ma już śladu po wysokim wzroście gospodarczym, ale państwom nadbałtyckim grozi recesja. Co więcej, wszystkie trzy kraje cierpią z powodu wysokiej inflacji. Rządzący wydają się nie mieć żadnej recepty na coraz poważniejsze kłopoty, a mieszkańcy zastanawiają się, jak spłacić kredyty, które masowo zaciągali do ubiegłego roku.
Po wejściu do Unii Europejskiej Litwa, Łotwa i Estonia z dumą prezentowały kwartalne dane o wzroście PKB. Nierzadko przekraczał on 10 proc. rocznie. Tym większym szokiem są zatem najnowsze dane. Wynika z nich, że Estonia przestała w ogóle się rozwijać, a gospodarka Łotwy jeszcze rośnie, ale ponad trzy razy wolniej niż dotąd. W najlepszej sytuacji jest Litwa. Jednak i tu ekonomiści spodziewają się znacznego spowolnienia. Rośnie za to inflacja – na Łotwie zbliża się do 20 proc., także na Litwie i w Estonii jest dwucyfrowa. Na tym tle Polska ze swoim wzrostem cały czas w granicach 6 proc. i inflacją poniżej 5 proc. jawi się jako kraj stabilny i godny zaufania.
Powodów tak nagłego załamania w małych krajach nadbałtyckich jest wiele, najważniejszy to niemiłosiernie rozdmuchane, a dzisiaj trudne do spłacenia kredyty.