Archiwum Polityki

Człowiek z trąbką

Nie lubię być niewolnikiem. Miałem dużo nałogów do rzucania, rozłożyłem to w czasie, mówi Tomasz Stańko.

W maju 2008 r. gra w Australii – w Melbourne i Canberze. Potem leci prosto do Nowego Jorku. W Museum of Modern Art przy ulicy Pięćdziesiątej Trzeciej Zachodniej robią wystawę o muzyce jazzowej w filmie. Duża rzecz – projekcje, dyskusje, koncerty na żywo – grają największe jazzowe nazwiska świata. Musieli mieć Stańkę. Jego płyty to „podstawowy punkt odniesienia we współczesnym europejskim jazzie” – napisał recenzent „New York Timesa”. Człowiek z trąbką spaceruje wąwozami Manhattanu w nieustającym zgiełku wytwarzanym przez ludzi i maszyny. To miasto jest jak jazzowa improwizacja. Melodia i rytm, liryka i panika jednocześnie. Stańko szuka miejsca dla siebie. Ogląda apartamenty wystawione na sprzedaż. Kocham tego diabła! – mówi córce przez telefon, ma na myśli Nowy Jork.

W czerwcu wpada na kilka dni do domu w Warszawie. Następnie Europa Zachodnia. Chodzi mu po głowie nowy projekt ze Skandynawami, nazywa się to Nordic Quintet. W lipcu Tomasz Stańko skończył 66 lat.

Czy jest tu mój syn?

Musiał to być koniec lat 50., już po pierwszych legalnych jazzowych festiwalach. W Piwnicy pod Baranami akurat mieli jam session w stylu afroamerykańskim – kto odważny, mógł włączyć się do muzyki. Na sali bawiło się paru przyszłych luminarzy polskiego jazzu, literatury i sztuk pięknych. Młodzi, ubrani w marynarki made in USA wyszukane na krakowskich ciuchach. Ich dziewczyny raczej na modłę francuską, jak to egzystencjalistki, modnie znudzone. Podawano wino grzane, bardzo skuteczne. O czarnych jazzmanach z Ameryki wiedziało się, że nie chodzą trzeźwi. Nasi również przejęli ten styl, niektórzy byli mu wierni przez następne dekady. Stańko opowiadał znajomym, że kiedy w wieku 16 lat pierwszy raz napił się wódki, doznał olśnienia.

Sztuka Życia Polityka. Sztuka Życia (90140) z dnia 13.09.2008; s. 26
Reklama