Francja 5 stycznia rozpoczęła prawdziwą rewolucję kulturalną: telewizja publiczna (cztery programy) ma stopniowo zrezygnować ze sprzedawania czasu antenowego reklamodawcom. Wyrwę finansową – 450 mln euro – zapełni rząd z dwóch nowych podatków – 0,9 proc. od dochodów z usług internetowych i telefonicznych oraz niewiele wyższego, który obciąży dochody ze sprzedaży reklam w telewizjach prywatnych. Pochwałę zakazu reklam głosi sam prezydent Nicolas Sarkozy, to on nazwał reformę „rewolucją kulturalną”. Mówi, że to przywróci odpowiedni poziom telewizji publicznej, która zaniecha równania w dół do telewizji prywatnych, ścigających się w schlebianiu masowym gustom. Odrzucenie reklam ma nadać telewizji publicznej własną tożsamość. Ale krytycy tego posunięcia obawiają się, że za szlachetnymi intencjami kryje się plan polityczny. Rząd chce przed wyborami 2012 r. wziąć telewizję na smycz finansową. Niechętni Sarkozy’emu twierdzą poza tym, że więcej reklam, a zatem większe zyski zdobędą telewizje prywatne, a zwłaszcza najbardziej popularna – TF1 – której właścicielem jest francuski magnat Martin Bouygues, bliski przyjaciel prezydenta. Z kolei dziennikarze telewizji publicznej boją się cięć budżetowych i zwolnień.