Archiwum Polityki

Boję się ryzyka

Rozmowa z prof. Stevenem Millerem, politologiem z Uniwersytetu Harvarda, o zagrożeniu nuklearnym, tarczy antyrakietowej i stosunkach USA–Rosja

Marek Ostrowski: – Dawniej budowano schrony przeciwatomowe, uczono sygnałów alarmowych w szkołach. Był taki makabryczny żart: – Co robić po sygnale? Nakryć się prześcieradłem i czołgać w stronę cmentarza. Czy dziś ktoś się jeszcze boi wojny atomowej?

Steven Miller: – Groźba holocaustu nuklearnego była związana z konfrontacją amerykańsko-sowiecką. Zimna wojna wygasła, wygasł też strach i broń nuklearna zeszła z pola widzenia opinii publicznej. Chociaż ryzyko wielkiej wojny nuklearnej zmniejszyło się, to akurat prawdopodobieństwo pojedynczego wybuchu jakiejś bomby bardzo wzrosło: głównie z powodu terroryzmu.

Problem numer jeden?

Ponieważ z Rosją leżymy na dwóch krańcach świata – dysponujemy czasem na ostrzeganie. Między Indiami a Pakistanem – nie ma nawet minuty czasu. Można sobie też wyobrazić, że talibowie – popularni tam i silni – przejmą rządy, a zatem i broń. Wielu ekspertów z mojej dziedziny, w tym i ja, powiedziałoby, że dziś Pakistan to problem numer jeden w świecie.

A terroryści? Boi się pan tych loose nukes, niepilnowanych głowic, że ktoś je przewiezie w walizce i zdetonuje?

Od początku lat 90. rząd USA słusznie uważa, że loose nukes to wielkie ryzyko. Związek Sowiecki dysponował gigantycznym kompleksem nuklearnym, dziesiątkami tysięcy głowic i ogromnym zapasem materiałów służących do produkcji tej broni. Kiedy w 1991 r. ZSRR się rozpadł, doszło do załamania gospodarczego i społecznego, wzrosła bieda, przestępczość, rozkwitła mafia...

Mimo to żadnej głowicy nie przeszmuglowano...

Ale wiadomo o setkach prób kradzieży i sprzedaży materiałów nuklearnych. Dane Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej dowodzą, że stale ktoś próbuje zaopatrzyć czarny rynek w takie materiały.

Polityka 2.2009 (2687) z dnia 10.01.2009; Świat; s. 76
Reklama