Archiwum Polityki

Zagłaskiwanie

W miniony weekend „nad maleńkim Słończewem koło Pułtuska rozszalały się dwie burze; jedna połamała drzewa, druga poruszyła dusze” – powiedział na wizji w jednej z telewizji prezenter, rozpoczynając festiwal zagłaskiwania mistrza na śmierć. Dusze poruszył Tomasz Majewski, nasz kulomiot, który na olimpiadzie w Pekinie zdobył złoty medal dla Polski. Do jego rodzinnej miejscowości natychmiast udali się reporterzy i jęli wypytywać o „wielkiego człowieka z maleńkiego Słończewa”. Wkrótce na wizji były relacje. „Oto koło, w którym trenował” – wskazywał wujek mistrza gestem przewodnika po miejscach pamięci po Kim-Ir-Senie w filmie „Defilada” Andrzeja Fidyka. W tym czasie oko kamery pokazywało milionom Polaków zalane wodą betonowe koło do pchania kulą. Po chwili pokazano z namaszczeniem jeszcze jedno, zdewastowane koło, w którym także trenował mistrz. Członkowie rodziny oraz miejscowego establishmentu przygotowani przez telewizję na takie okazje mówili: „zawsze skromny”, „w garniturze mu nie do twarzy”, „lubi wyróżniać się aparycją”, „nigdy nie było skarg, żeby kogoś pobił”. Mama mistrza wspominała z pogodną wyrozumiałością: „Ileż to razy prałam jego nasiąknięte potem treningu koszulki”. Cała Polska czekała, aż TV pokaże łóżko, na którym spał mistrz, sztućce, którymi jadł, albo chociaż telewizor, na którego ekran patrzył. Jednak kolejny medal, a właściwie cztery złote medale zdobyli kajakarze, więc wielki człowiek z maleńkiego Słończewa poszedł w zapomnienie. Na chwilę. Bo już w sobotę gazety zaczęły pisać o „Polskim Ursusie”. WM

Polityka 34.2008 (2668) z dnia 23.08.2008; Fusy plusy i minusy; s. 97
Reklama