Opowiadają, że w latach 30. jedną z redakcji zarzucał listami czytelnik podpisujący się Biała Stokrotka. Miły ten kwiatuszek reagował na ukazujące się na łamach artykuły i felietony, obficie skrapiając swoje uwagi łzami, bo sentymentalny był i uczuciowy jak panna z dobrego domu i klasztornej pensji. Cyniczni dziennikarze, przewidując dobrą zabawę, wielokrotnie prosili Stokrotkę o zgłoszenie się do redakcji, osobisty kontakt. No i w końcu udało się – o ustalonej godzinie do gabinetu naczelnego wkroczył niemłody już, zasapany kuśnierz z Siennej i cichutko wyszeptał:
– Biała Stokrotka to ja.
Polityka
34.2008
(2668) z dnia 23.08.2008;
Groński;
s. 97