Jak wiadomo, sytuacja międzynarodowa jest skomplikowana: Gruzja zaatakowała Osetię Południową, Rosja zaatakowała Gruzję, a prezydent Kaczyński zaatakował Rosję i zadał jej dotkliwe straty. Trudno się zorientować, czy sytuacja jest obecnie dobra czy zła. Z jednej strony trzeba się cieszyć, że osłabiona atakiem Kaczyńskiego Rosja nie była w stanie odpowiedzieć skutecznym kontratakiem, ale z drugiej – nie ma pewności, czy bierność Rosji nie oznacza przypadkiem lekceważenia prezydenta Kaczyńskiego, który w tej sytuacji może zostać zmuszony do wykonania kolejnego, jeszcze silniejszego uderzenia pokazującego, że lekceważenie przez Rosję jego roli w konflikcie kaukaskim to gruby błąd.
W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” prezydent Kaczyński ujawnił, że ostrość sformułowań, jakimi zaatakował Rosję, bierze się stąd, że jednym z jego politycznych celów jest pokonanie Rosji w sferze językowej. W sferze tej Rosjanie od lat zwyciężają m.in. dlatego, że ich język „wywodzi się z czasów komunistycznych i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością”. Zdaniem prezydenta „złamanie tego języka jest naszym obowiązkiem”.
Prezydent nie ujawnia szczegółów, ale można się domyślać, że chodzi o ewentualne użycie przez niego wobec Rosji języka, który miałby jeszcze mniej wspólnego z rzeczywistością niż język, którym posługuje się Rosja, co uświadomiłoby Rosji, że w tej konfrontacji jest bez szans i w efekcie zmusiło ją do powrotu do języka mającego coś wspólnego z rzeczywistością. A ponieważ, jak wiadomo, Rosja w posługiwaniu się takim językiem nie jest zbyt mocna, znalazłaby się na pozycji z góry przegranej.
Nie wiemy, czy prace nad wymierzonym w Rosję językiem nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością już się w Kancelarii Prezydenta rozpoczęły, chociaż niektóre ostatnie wystąpienia Lecha Kaczyńskiego świadczą o tym, że pierwsze udane próby jego użycia zostały podjęte.