Archiwum Polityki

Niebo nad Paryżem

Ładny tytuł „Niebo nad Paryżem”, przywodzący na myśl „anielski” dramat Wima Wendersa „Niebo nad Berlinem”, jest niestety tylko piarowskim zagraniem polskiego dystrybutora, pragnącego odwrócić uwagę od banalnego oryginału „Paris”. Tak więc spadających z nieba duchów marzących, by stać się na powrót ludźmi, w smutnej komedii Cedericka Clapischa nie ma. Są za to eleganckie widoki miasta z wyeksponowanymi zabytkami i trochę mniej znanymi przez turystów zakątkami. Pojawia się uniwersytecki historyk (Fabice Luchini) serwujący widzom krótki kurs paryskiej architektury. Ciężko chory na serce tancerz (Romain Duris) reklamujący atrakcje Moulin Rouge. Oraz opiekująca się nim siostra (Juliette Binoche) z radością wypłacająca zasiłki bezrobotnym imigrantom z Kamerunu. Sporo też uwagi poświęca się miłości, lecz – jak to we francuskich filmach bywa – wszystko zaczyna się i kończy na łóżkowej gimnastyce. Clapisch nie jest oczywiście złym reżyserem („Smak życia”). Miał nawet świetny pomysł. Zderzyć romantyczne wyobrażenia i mity na temat Paryża z prawdziwym obliczem jego mieszkańców: rozgadanych, z lekka zdziwaczałych ksenofobów, wiecznych podrywaczy i rzucanych kochanek, dla których pieniądze nigdy nie stanowią problemu. Porównując jednak efekt, jaki osiągnął Fellini w „Rzymie”, także poświęcając swój film ukochanej i znienawidzonej przez niego metropolii, można tylko żałować, że Clapisch wybrał taką drogę. Szeroko zakrojona panorama losów ciągnie się jak w telenoweli i niespecjalnie można się nią przejąć. Jednak aktorsko „Niebo nad Paryżem” się broni. Gdyby nie znakomita obsada, byłoby dużo gorzej.

Janusz Wróblewski

Polityka 35.2008 (2669) z dnia 30.08.2008; Kultura; s. 49
Reklama