Walka z salonem trwa nieustannie, a jeszcze się zaostrzyła po przegranej PiS w ostatnich wyborach. Dochodzi wręcz do ideologicznych happeningów, jak ten, kiedy ostatnio w telewizji publicznej Rafał Ziemkiewicz podarł przed kamerą egzemplarz „Gazety Wyborczej”. To salon właśnie, wypełniając dyrektywy Platformy i Donalda Tuska, ma – zdaniem jego krytyków – prać mózgi tzw. lemingów, czyli bezrefleksyjnych sympatyków obecnej władzy.
IV RP nie udało się wytropić żadnego wielkiego spisku ani układu, nie udało się pokazać nici i sieci, wszechpotężnych agentów. Tym bardziej i tym silniej atakuje salon, który już na poziomie językowym ma wstrętne oblicze. To Mickiewicz w III części „Dziadów” wyszydził salon warszawski, który oderwał się od narodu i od jego historycznych dramatów, za granicą szukając przyjemności i podniet, rozprawiając o głupotach i wiążąc się ze sobą kumoterskimi powiązaniami i interesami.
To są, można powiedzieć, ponadhistoryczne cechy każdego salonu. Jak pisze Rafał Ziemkiewicz, salon to twór amorficzny, niesformalizowany, nigdy nie formułuje statutów, manifestów i wytycznych, a jego struktura ukryta jest silniejsza od jawnej. Zaludniające salon „towarzystwo” (to wymienne pojęcie) zawsze „porozumiewało się instynktownie, złączone wspólnotą celów i typem wrażliwości, a czego nie wiedziało, znajdowało we wstępniakach, szkicach i felietonach obficie produkowanych przez »michnikowszczyznę«”.
Autorytet na kanapie
A to już są cechy historyczne, czyli współczesne. Bo dzisiejszy salon broni swoich interesów i swojej elitarnej pozycji w konkretnych sytuacjach i przed konkretnymi zagrożeniami, jest też wytworem układu sił, które doprowadziły do powstania III RP, w niecnym kształcie i z równie niecnymi treściami.