Archiwum Polityki

Muśnięcie

Jedyną interesującą sprawą w ubiegłym tygodniu był w moim przekonaniu dwugłos w sprawie wyborów w USA. „Polska” z 17 października podała, że „po wczorajszej debacie przewaga Obamy zmniejszyła się z 14 proc. do 5 proc.” oraz że 45 proc. badanych uważa, że Obama nie jest właściwym kandydatem na prezydenta. Tego samego dnia „Dziennik” napisał, że „ostatnią w tej kampanii wyborczej debatę kandydatów na prezydenta wygrał Obama”. 58 do 31 – tak oceniono wynik spotkania. John McCain przegrał bitwę. Choć nie wiem, co o tym myśleć, cieszę się, że dane mi było dożyć tych czasów. Dwadzieścia lat temu nie miało to żadnego znaczenia, którą gazetę kupowałem.

Kryzys finansowy czuje się świetnie i nic nie zapowiada, by miał się poczuć gorzej. Na szczęście znaleziono głównego winnego. Już na początku tej ogólnoświatowej finansowej superwpadki przeczytałem tytuł w gazecie, że „banki utraciły zaufanie do swych klientów”. I chyba słusznie? Bo skąd banki w ogóle mają pieniądze? Od klientów, rzecz jasna, którzy swe zarobki oddają bankom pod opiekę. Banki chętnie zaopiekują się każdym dolarem. A gdy tych dolarów bank ma 300 mld, to jest jak dobry bogaty ojciec. Atrakcyjne lokaty, łatwość pożyczek i „od ciebie zależy, jak chcesz spłacać”. W coś w życiu wierzyć trzeba, więc dlaczego nie w tak rzetelne zapewnienia, że wolność człowieka została w tej dziedzinie zagwarantowana.

I tak właśnie banki stały się symbolem gwarancji dobrego samopoczucia obywateli. Podkreślam – symbolem, nie gwarantem. Nikt jednak na tę subtelną różnicę uwagi nie zwracał do czasu, gdy się okazało, że banki zapewniające szczęście doczesne lekko się zagalopowały i zaczęły przebąkiwać o szczęściu wiecznym.

Polityka 43.2008 (2677) z dnia 25.10.2008; Tym; s. 123
Reklama