U progu nowego roku widać wszystkie ograniczenia polityki ostatnich miesięcy, przypadkowość, niejasność intencji oraz twardą interesowność, stawianą ponad wszelkie merytoryczne racje. Zasada „im gorzej, tym lepiej” staje się coraz bardziej widoczna. Ekonomiczny kryzys budzi nadzieje opozycji do tego stopnia, że nie wiadomo, czy na pewno chciałaby, aby przeszedł bokiem. W dodatku odzywają się upiory z innej politycznej epoki, jak w przypadku zawirowań w telewizji publicznej. Złogi IV RP, jeśli można sparafrazować jednego z prezesów publicznego radia, ulokowały się głębiej, niż można było przypuszczać, i jeszcze nie raz dadzą o sobie znać.
• Prezydentura. W wecie w sprawie emerytur pomostowych, jak w lustrze, przejrzała się przede wszystkim cała dotychczasowa prezydentura Lecha Kaczyńskiego, której mija właśnie trzy lata. Coraz bardziej niesprawna, niezrozumiała, skrajnie partyjna.
Na swoje trzylecie prezydent dostał najgorsze notowania – ponad 70 proc. ankietowanych przez TNS OBOP uznało, że sprawuje swój urząd źle. Szansa, jaka pojawiła się po wyborach 2007 r., by przy nowym rządzie stać się prezydentem bardziej ponadpartyjnym, jest bezpowrotnie stracona. Wady tej prezydentury są niejako strukturalne, nieusuwalne. Prezydent powinien się zmienić, ale wiadomo, że tego nie zrobi.
• Związki zawodowe, zwłaszcza Solidarność, stoczyły bój o pomostówki, ale na ulice nie wychodziły grube tysiące, a jedna większa manifestacja Solidarności była, jak się wydaje, kresem wydolności związku. Tak organizacyjnej, jak i ideologicznej. Głośne pikiety pod Sejmem organizowali głównie górnicy, którzy akurat przywileje mają, ale nie mają z tego powodu specjalnego społecznego uznania. Rządowi udało się związki podzielić z chwilą, gdy najliczniejszy z nich, ZNP, dostał zapowiedź ustawy o specjalnych warunkach przechodzenia nauczycieli na emerytury.