Było lato 1989 r. Michelle Robinson od roku pracowała w kancelarii prawniczej Sidley Austin, Barack Obama skończył dopiero pierwszy rok prawa, do Chicago przyjechał na letnią praktykę. – Cała firma mówiła o nowym prymusie z Harvardu. Pomyślałam: jak ktoś mógł nazwać dziecko Barack Obama? I że ten facet musi być dziwny – wspominała Michelle. To jej przydzielono stażystę. – Spóźnił się na pierwsze spotkanie, pomyślałam, że musi być roztrzepany. Ale jak wszedł, zobaczyłam bardzo przystojnego mężczyznę. Miał w sobie coś ciekawego, czego się nie spodziewałam.
– Chyba nie zrobiłem najlepszego wrażenia. Ona była niesamowita. Nie miała obrączki, okazało się też, że nie ma chłopaka – mówi Barack. Ale pierwsza kampania wyborcza Obamy – ta o względy przyszłej żony – okazała się najtrudniejsza ze wszystkich. Michelle, skupiona na karierze i wywalczonej pozycji społecznej, nie zamierzała romansować z wakacyjnym stażystą. Dała mu kilka koszy, ale student w koszmarnej białej marynarce nie odpuszczał. – Wracaliśmy z pikniku i zaprosiłem ją na lody. To ją rozbroiło.
Na którąś z pierwszych randek zabrał ją do podziemi jednego z chicagowskich kościołów, gdzie prowadził zajęcia dla ludzi w beznadziejnej sytuacji życiowej. – Wchodzimy, Barack zdejmuje marynarkę i rzuca się w niezwykle elokwentną dyskusję o tym, jaki jest świat i jak powinien wyglądać. To zwaliło mnie z nóg. Zakochałam się – wspomina Michelle. Obama uwiódł ją tym samym, czym 19 lat później amerykańskich wyborców: nieprawdopodobną historią życia i pasją społeczną.
Gdy Barack wychowywał się w białej rodzinie w Honolulu i Dżakarcie, ona dorastała w najbardziej segregacyjnym mieście Ameryki.
Od początku XX w. fabryki Chicago przyciągnęły tysiące czarnych z południowych stanów, ale ich życie w mieście podlegało dziesiątkom rasistowskich reguł, poczynając od tego, gdzie wolno im było mieszkać, poprzez szkoły, do których mogli posyłać dzieci, aż po ulice białych dzielnic, którymi wolno im było chodzić.