Przez pół roku Dmitrijowi Miedwiediewowi nie udało się wyjść z cienia Władimira Putina. Media dbają o to, aby nazwisko obecnego prezydenta Rosji było wymieniane nie rzadziej niż nazwisko premiera (i byłego prezydenta), ale nikt nie ma wątpliwości, że w tandemie Miedwiediew–Putin ten drugi jest większą figurą. Spekulacje, czy Miedwiediew jest prezydentem tymczasowym, nasiliły się po zmianie konstytucji wydłużającej kadencję przyszłej głowy państwa z 4 do 6 lat. Następny prezydent – a część analityków uważa, że będzie nim ponownie Władimir Putin – będzie mógł rządzić Rosją nawet przez 12 lat. Chociaż na razie tandemokracja – jak się niekiedy określa obecną konstrukcję władzy – funkcjonuje bez większych zgrzytów.
Jednak światowy kryzys finansowy oraz spadek cen ropy i gazu zwiastują Rosji kilka chudych lat. Trudno będzie utrzymać dotychczasowy kontrakt władzy ze społeczeństwem według formuły dostatek i stabilność w zamian za posłuszeństwo oraz porozumienie grup i klanów wewnątrz rządzącej elity. Kto wie, czy cichy prawnik nie okaże się lepiej przystosowany do czekających Rosję zawirowań niż twardziel-czekista?
Mały staruszek
Mało kto z interesantów magistratu w Petersburgu z początku lat 90. pamięta Dmitrija Miedwiediewa, doradcę prawnego w wydziale kontaktów międzynarodowych miasta. Taki niepozorny, cichy, typowa szara myszka – wspominają go ówcześni współpracownicy.
Siłą Miedwiediewa, dzięki której wygrał casting na prezydenta Rosji, jest jego ostrożność i umiejętność czekania. Władimir Putin, kiedy jeszcze był małym Wową, wodził rej w kompanii sobie podobnych ulicznych urwisów z robotniczych dzielnic Leningradu. Dima Miedwiediew, jedyny syn profesora fizyki, miał dzień wypełniony po brzegi książkami i zajęciami w kółkach zainteresowań.