Archiwum Polityki

Pustki w buduarze

W warszawskim Muzeum Narodowym otwarto wystawę francuskiego malarstwa i rysunku XVIII w. Sztuki w znacznej części płytkiej jak brodzik na basenie, ale też wdzięcznej i miłej dla oka jak zachód

W pewnym uproszczeniu było tak. XVI w. należał w malarstwie zdecydowanie do Włochów, by przypomnieć choćby takich gigantów jak Michał Anioł, Rafael Santi, Tycjan, Tintoretto czy Leonardo da Vinci. W następnym stuleciu triumfowali Flamandowie (Rubens) i Holendrzy (Rembrandt, Vermeer). Natomiast w XVIII w. stolicą sztuki stał się Paryż i jego najbliższe okolice. I to wcale nie dlatego, że nagle zaczęli rodzić się tam geniusze pędzla. Po prostu, w stanie ogólnego regresu europejskiego malarstwa francuskie rokoko przynajmniej czymś się wyróżniało i proponowało własną, nieskomplikowaną, ale atrakcyjną wizję ludzkiego życia. Niewiele więcej. Wszak dzieła aktywnego wówczas nadwornego portrecisty Maurice’a Quentina de La Tour tak się mają do prac tworzącego sto lat wcześniej Georges’a de La Tour jak sukienka kupiona na wietnamskim bazarze do sukienki od Chanel. Efekt kontra styl.

Oczywiście nigdy tak się nie dzieje, by z nadejściem nowego stulecia artyści frontalnie zmieniali styl malowania. Początki XVIII w. to jeszcze schyłek baroku, a jego końcówka to już panowanie klasycyzmu. Teoretycy są zgodni, że za pierwszą graniczną datę uznać można 1715 r., czyli moment śmierci Ludwika XIV. Kończy się w ten sposób czas powagi, patosu, religijności, może nawet dewocji. Obejmujący władzę regent Filip Orleański rozwiązuje dwór w Wersalu, przenosi się do Paryża i – jak na rozpustnika przystało – oddaje się hulankom i najbardziej powierzchownej realizacji starej łacińskiej maksymy carpe diem. Capricieux wypiera skutecznie i szybko serieux. Artystów do nowej orientacji (szczególnie gdy chcą pozostać w łaskach mecenasów) namawiać nie trzeba.

Polityka 9.2009 (2694) z dnia 28.02.2009; Kultura; s. 56
Reklama