Było ich czterech, najzdolniejszych uczniów Kazimierza Wyki: Jan Błoński, Ludwik Flaszen, Konstanty Puzyna i Andrzej Kijowski. Czterech „muszkieterów awangardy”, jak ujął to Janusz Degler. Błoński, urodzony w 1931 r., debiutował w 1949 r. szkicem o Różewiczu. I tak narodziła się najbardziej wpływowa postać powojennej krytyki. To on dostrzegł debiuty Pawła Huelle, Magdaleny Tulli, Stefana Chwina czy Andrzeja Stasiuka. Już w 1956 r. był jednym z krytyków typujących młodych poetów z tzw. pokolenia „Współczesności” (m.in. Grochowiak, Białoszewski). Pokładał w poetach i pisarzach wielkie nadzieje, marzył o arcydziele. W „Zmianie warty”, z 1961 r., opisał marzenie o pokoleniu, które zmieni oblicze literatury. Nie krył jednak rozczarowania, że autorzy rozmieniają swój talent na drobne. Ciekawe, że jego ogląd literatury z początku lat 60. przypomina stan dzisiejszy: „Co ja myślę o młodej literaturze? – pisał w odpowiedzi na ankietę „Polityki”. – Smutno myślę. (…) Beznadziejna tradycyjność środków powieściowych, jakimi posługują się młodzi pisarze, stanowi szczególnie przykry dowód niedojrzałości. Produkują – dziwnie szybko (…) – obyczajówki”. W „Zmianie warty” podsuwa pisarzom tematy, bowiem w jego rozumieniu krytyk bardziej stwarza literaturę, niż ją opisuje. W kolejnej książce krytycznej „Odmarsz” z 1978 r. zamiast młodych, którzy zawiedli, pojawiają się Gombrowicz i Mrożek.
Wszechstronność Błońskiego wydaje się egzotyczna w dzisiejszych czasach specjalizacji. Interesowały go zawsze konkretne postacie, a nie epoki czy prądy. I zajmował się nie tylko polską literaturą – napisał choćby esej o Prouście „Widzieć jasno w zachwyceniu” (1965).