Ekonomiści złożyli broń: nie są w stanie wytłumaczyć, co się dzieje z naszą giełdą. Odsyłają do psychologów, a ci wcale nie uchylają się od odpowiedzi.
Profesjonaliści: poczucie pewności
Gracze giełdowi powtarzają swoją mantrę, że po każdej hossie, gdy ceny akcji pną się w górę, musi nadejść bessa, czyli ich spadek. Hossa przeplata się z bessą jak dzień z nocą, jest czymś naturalnym, a to przeplatanie nazywamy cyklem koniunkturalnym. Żeby inwestować w akcje z finansowym sukcesem, należy lepiej od pozostałych graczy orientować się, w jakiej fazie cyklu znajduje się giełda. Kiedyś było to prostsze, a największą śmietankę spijali z parkietu inwestorzy instytucjonalni: fundusze inwestycyjne, emerytalne, banki, towarzystwa ubezpieczeniowe.
One bowiem były w stanie zatrudnić i sowicie opłacić najlepszych analityków, czyli ekonomistów. Wartość takiego analityka mierzy się skutecznością jego prognoz. Jeśli potrafił ocenić prawdziwą wartość notowanych na giełdzie przedsiębiorstw i był pewien, że jest ona wyższa niż cena ich akcji, mówił swojemu pracodawcy: kupmy. Wkrótce okazywało się, że miał rację i akcje firmy też szły w górę, a fundusz zarabiał. Mogło też być odwrotnie. Analityk oceniał, że akcje są przewartościowane, więc doradzał: sprzedajmy, bo za chwilę stanieją.
Gdyby giełdowymi graczami były tylko wielkie instytucje finansowe, giełda byłaby przewidywalna – twierdzą psycholodzy. Bo zachowania profesjonalistów studiujących analizy fundamentalne (wyciąga się z nich wnioski o rzeczywistej wartości spółek) i techniczne (pokazujące trendy na giełdzie) są przewidywalne. Ceny akcji rosłyby wraz z rozwojem gospodarki, a spadały, gdy przeżywa ona kłopoty. Hossy i bessy byłyby płytsze, a giełda – nudna.
Indywidualiści: potrzeba owczego pędu
Gwarancją, że nuda na parkiecie nie zagości, stali się inwestorzy indywidualni.