Archiwum Polityki

Szklanych kulek już nie ma

Andrzej Samson umarł w mieszkaniu swojej siostry w Częstochowie. Jego historia ciągle trwa. I prowokuje dyskusje.

Dziennikarze jadą pod dom byłej żony i córki. Gdzie on jest? Gdzie się schował przed prasą? Powinien złożyć „wstrząsające zeznania”, skazany pedofil ma wręcz taki obowiązek. A jeśli nie chce złożyć, świadczy to tym dobitniej o jego winie.

Powściągliwość wobec czyjegoś umierania większa była w PRL, kiedy to, w przeciwieństwie do Zachodu, nie było u nas, jak wiadomo, gejów, lesbijek ani nikogo takiego jak Samson. Lecz kto wie, gdyby istniały wtedy tabloidy, może rzuciłyby się na jakiegoś wroga ludu z impetem i rozszarpałyby na strzępy, dopadając tuż przed rozstrzelaniem, przed stryczkiem. Pisząc o słynnym lekarzu: dr Śmierć, a o Samsonie: dr Szok. Choruje czy udaje, umiera czy żarty sobie stroi z wymiaru sprawiedliwości, leżąc nie na więziennym łóżku.

Matka oskarżająca mówi w telewizorze: „Boję się, że umrze i uniknie kary”. Powinien żyć po to, żeby jej nie uniknąć? Czy nie powinno się jej zadać takiego pytania? Ktoś, kto podpisał zwolnienie Samsona z więzienia, miał trochę litości. Wypuścili go na umieranie. Co się z nami dziennikarzami porobiło?

Ktoś teraz w prasie napisał: „więzienie przedłużyło mu życie, bo tam nie mógł pić”. Błogosławione więzienie, poniekąd. Miał żółtaczkę wszczepienną typu C, o której zresztą długo nie wiedział. Rak wątroby przy niej albo marskość – to normalka. Picie i papierochy tej C walnie pomagają, fakt. Ale do więzienia Samson szedł już śmiertelnie chory. Na dobrą sprawę nie powinno się chyba trzymać za kratami takiej wątroby w proszku, niechby się z nią meldował co tydzień na policji czy coś takiego, ale prawo jest prawem, miłosierdzie nie ma tu nic do rzeczy. O.K.

W więzieniu nie byli dla niego źli. Szanował klawiszy, rzadko szanowanych, więc oni odpłacali mu tym samym.

Polityka 13.2009 (2698) z dnia 28.03.2009; Kraj; s. 22
Reklama