Archiwum Polityki

Goliat Gortat

Marcin Gortat, jedyny polski koszykarz, który gra w elitarnej lidze NBA, ma cztery tatuaże. Każdy symbolizuje coś ważnego.

Na prawej łopatce kazał wydziergać sobie jajko, z którego wykluwa się liczba 57. To jego numer w drafcie (naborze) National Basketball Association w 2005 r. Bo NBA, amerykańska liga zawodowej koszykówki, jest dla koszykarzy tym, czym Hollywood dla filmowców. O tym, jak ciężko dostać się do tej galerii sław, przekonały się tłumy chętnych z całego świata. Przed Gortatem zaledwie dwóch Polaków otrzymało szansę zaprezentowania się na zawodowych amerykańskich parkietach: Cezary Trybański i Maciej Lampe.

Żeby w NBA przetrwać, trzeba starać się do utraty tchu. Tymczasem w ciągu dwóch lat Trybańskiego wpuszczono na plac gry zaledwie w 22 meczach, na parominutowe epizody, w których zdobył w sumie zaledwie 15 punktów. Niedawno odnalazł się w greckiej drugiej lidze – w klubie Peristeri Ateny.

Z kolei wychowany w Szwecji Lampe jako nastolatek z powodzeniem grał w koszykarskiej drużynie Realu Madryt, ale na NBA okazał się za słaby. Od 2003 r. przez trzy sezony rozegrał 64 spotkania i zdobył 215 pkt, ale nigdy nie mieścił się w podstawowej piątce drużyny. Nie przekreślono go jednak całkowicie, lecz wysłano do Europy. Szkoda, by marnował czas na ławce rezerwowych, skoro może dojrzewać w ogniu gry. Obecnie coraz bardziej wyróżnia się w klubie Chimki Moskwa, może kiedyś wróci do NBA… Gortat jest z nich najlepszy. Choć nie dawano mu żadnych szans.

Na klatce piersiowej Gortat ma wizerunek boksera w rękawicach

. To jego ojciec Janusz, dwukrotny brązowy medalista olimpijski w wadze półciężkiej z Monachium 1972 r. i Montrealu 1976 r. Pokonał m.in. przyszłego zawodowego mistrza świata w wadze ciężkiej Leona Spinksa.

Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; Ludzie i obyczaje; s. 122
Reklama