Tylko w wyjątkowych wypadkach bólowi możemy zawdzięczać życie – gdy sygnalizuje nagłe niebezpieczeństwo albo jest objawem choroby. Taki ostry alarm zmusza do gwałtownej reakcji. Gdybyśmy nie czuli bólu ostrzegawczego, nie dzwonilibyśmy po pogotowie, gdy zbliża się zawał serca, nie poszlibyśmy do dentysty z chorym zębem, doznalibyśmy dotkliwych poparzeń pijąc wrzątek. Ale jest też ból, który przynosi długotrwałe cierpienie i odbiera radość życia. Wydana w 1986 r. specjalna instrukcja Światowej Organizacji Zdrowia, zachęcająca do szerszego korzystania z morfiny i innych leków opioidowych, miała potrząsnąć sumieniami lekarzy: miliony chorych umiera z bólu, a metody leczenia znane są od stuleci! Morfina i inne opiaty wywodzą się przecież z opium otrzymywanego z maku, zaś w korze wierzby odkryto już 3 tys. lat p.n.e. pochodne kwasu salicylowego, który dał początek lekom przeciwbólowym i przeciwzapalnym.
Apel WHO do sumień lekarzy niewiele pomógł. Po blisko 25 latach właściwie można go powtórzyć. Czy dlatego, że lekarze są niedouczeni, pacjenci zbyt wrażliwi, a na rynku brakuje leków, które byłyby skuteczne? – Wszystko to ma znaczenie – mówi z goryczą prof. Tony O’Brien z Cork University, irlandzki ekspert w dziedzinie leczenia bólu i jeden z pionierów medycyny paliatywnej w Europie. – Pacjenci mają nieraz zbyt duże oczekiwania, a lekarze, nie widząc dobrych rezultatów w opanowaniu bólu, są zniechęceni prowadzeniem kuracji.
Dr Jerzy Jarosz, kierownik Zakładu Medycyny Paliatywnej i Poradni Leczenia Bólu w warszawskim Centrum Onkologii, przyznaje, że ból przewlekły powinniśmy uznać za pewien rodzaj kalectwa: – To upośledzenie, z którym niektórzy muszą nauczyć się żyć. Tak jak z odciętą nogą. Sama nie odrośnie i trzeba się z tym pogodzić.