Archiwum Polityki

Bliska zagranica

Co Obama wiezie na Szczyt Ameryk?
[rys.] JR/Polityka

Choć trudno w to uwierzyć, Barack Obama nigdy nie był w Ameryce Łacińskiej. Jego poprzednik Bush junior, zanim został prezydentem, był chociaż gubernatorem Teksasu i odwiedził Meksyk. Zetknął się z nielegalną imigracją, przemytem narkotyków z Meksyku i broni z USA. Obama w sprawach Ameryki Łacińskiej nie miał nawet takiego doświadczenia. Tym większym wydarzeniem będzie jego udział w Szczycie Ameryk (17–19 kwietnia), podczas którego w Trynidadzie i Tobago spotkają się wszyscy (34) szefowie państw zachodniej półkuli, poza Kubą. Oczekiwania, jakie Latynosi wiążą z tym spotkaniem, są duże. Powtarzają się słowa cambio (zmiana) i hope (nadzieja).

Bush pozostawił stosunki z Ameryką Łacińską w stanie opłakanym. Wystarczy powiedzieć, że jedynym krajem w regionie, który zachował swoje wojska u boku USA w Iraku, był maleńki Salwador, gdzie (między innymi z tego powodu) w niedawnych (marzec 2009 r.) wyborach po raz pierwszy od 20 lat wygrała lewica – spadkobiercy partyzantki FMLN, którzy zgodnie z porozumieniem pokojowym sprzed 20 lat zaczęli działać jako legalny ruch polityczny.

Przegrana najbardziej prawicowego i proamerykańskiego rządu w regionie przypieczętowała fiasko polityki Busha wobec Ameryki Łacińskiej i jest ostrzeżeniem przed nadchodzącym Szczytem. W większości państw kontynentu nadal rządzi lewica (Wenezuela, Ekwador, Boliwia) albo centrolewica (Argentyna, Brazylia, Chile). Rządy Castro przetrwały już dziesięciu prezydentów USA. Jesienią 2008 r. prezydenci Rosji i Chin, a nawet prezydent Iranu, odbyli tournée po Ameryce Łacińskiej.

Za czasów Busha kraje zachodniej półkuli nie miały wspólnego języka. Biały Dom walczył z terroryzmem, Irakiem, Afganistanem i kryzysem gospodarczym. Nie miał głowy do Ameryki Łacińskiej.

Polityka 16.2009 (2701) z dnia 18.04.2009; Świat; s. 82
Reklama