Paweł Tarnowski: – Na początku roku prognozy gospodarcze dla Polski były bardzo różne, ale ostatnio się do siebie zbliżają. Bank Światowy uważa, że w 2009 r. PKB wzrośnie tylko o 0,5 proc., agencja ratingowa Fitch „stawia na zero”, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje nawet spadek o 0,7 proc. Jaki jest pana poziom optymizmu w tej sprawie?
Adam Szejnfeld: – Ministerstwo Gospodarki liczy w tym roku na wzrost w granicach 1,7 proc. Ale ja specjalnie do tej liczby nie jestem przywiązany. Wszyscy, którzy zajmują się makroekonomią, mają bowiem kłopot z odpowiedzialnym oszacowaniem skutków światowego kryzysu finansowego. Łatwo o pomyłkę i chybiony strzał. Pociesza, że nasz kraj najlepiej w Europie radzi sobie z kryzysem. Na przykład Bank Światowy uważa, że PKB 16 krajów strefy euro skurczy się w tym roku o 2,7 proc. My, jako jedni z nielicznych na świecie, mamy jeszcze ciągle szanse na wzrost. To potwierdza słuszność polityki rządu.
Skoro tak trudno o sensowne przewidywania, to jak chcecie uniknąć kosztownej pomyłki w ustalaniu rządowej strategii? W obecnej sytuacji łatwo o nadreakcję lub, przeciwnie, zlekceważenie już widocznych znaków ostrzegawczych.
Ten dylemat jest rzeczywiście prawdziwy, a kłopot poważny. Należy więc przede wszystkim zachować spokój, zimną krew, dać sobie czas na zebranie możliwie pełnych informacji i ich analizę. Opozycja zarzuca nam bezczynność, brak zdecydowanych działań. Żąda natychmiastowej nowelizacji ustawy budżetowej. To demagogia. Ustawy budżetowej – najważniejszego rocznego planu działania każdego rządu – nie sposób nowelizować co kilka miesięcy. Można zrobić to raz, a dobrze, ale podkreślę, tylko wtedy, gdy wystąpi poważna konieczność.