Pani Jadwiga przyjechała do siostry do Poznania i powiedziała, że od jakiegoś czasu nie potrafi wymówić słowa „który”, może to ze starości – 70 lat z niedużym okładem. Jadwiga przez całe dotychczasowe życie była samodzielna i bardzo aktywna. Dokładna i sumienna. Ekonomistka. Dobry człowiek.
Istnieje hipoteza, mówi prof. Hubert Kwieciński, neurolog ze szpitala przy ul. Banacha w Warszawie, wybitny znawca SLA, że na tę chorobę zapadają dobrzy, pogodni, otwarci ludzie. Bardzo związani z rodziną. Ciężko pracujący fizycznie, sportowcy wyczynowi, palacze, ludzie po urazach i złamaniach kończyn. Ale nie tylko tacy.
Pan Czesław był dobrym ojcem, dbał o rodzinę. Bił, co prawda, córkę za byle co, ale przecież ze szczerego serca i dla jej dobra. Nienawidziła go. Raz przeciął jej skórę na pośladku smyczą dla psa. Pomyślała: żeby cię raz, a dobrze trafił szlag. Kiedy ojciec zachorował raz, a dobrze na SLA, odkryła z przerażeniem, że to ona sprowadziła na niego nieszczęście i powinna odpokutować swą winę. Została pielęgniarką ojca – dzień i noc, noc i dzień, na okrągło. Poczuła, że jednak bardzo ojca kocha i gotowa jest godzić się na wszystko, byle żył, bo gdyby szybko umarł, nieszczęście mogłoby spaść na jej syna.
Lekarze przekonywali, że syn jest bezpieczny, bo dziedziczne, rodzinne SLA jest bardzo rzadkie. A córka nie jest w najmniejszym stopniu winna choroby ojca. Ale ona wiedziała swoje. W strasznych chorobach dużo jest magicznego myślenia, bo jak myśleć logicznie, kiedy coś takiego spada na niewinnego człowieka znienacka, pewnego dnia, taki potwór, taka bestia, i żadne badania kontrolne nie mogą tego wykazać, nie ma testu na SLA. Testem są dopiero objawy.
Rodzeństwo córki powiedziało: oddaj ojca do zakładu, nie poradzisz sobie, stracisz pracę.