Archiwum Polityki

Ania i Maud

W kanadyjskiej zatoce św. Wawrzyńca, między Nową Szkocją i Nowym Brunszwikiem, znajdujemy maleńką Wyspę Księcia Edwarda. Patrząc na mapę i bliskość Grenlandii, aż ciarki po człowieku przechodzą. W rzeczywistości leży ona jednak na tej samej szerokości geograficznej co Bordeaux, Turyn czy też Belgrad – co kto woli. Stąd też mimo oblewających ją zimnych wód, napływających od Nowej Funlandii, klimat ma umiarkowany i bogatą, urozmaiconą roślinność. Nikt by pewnie nie słyszał o Wyspie Księcia Edwarda, tak jak zupełnie anonimowe są położone w pobliżu wyspy archipelagu św. Magdaleny czy okazała Anticostia, gdyby nie jedna jej mityczna mieszkanka: rudowłosa Ania z Zielonego Wzgórza.

Nie zdziecinniałem bynajmniej. „Anię z Zielonego Wzgórza” czytałem wprawdzie pierwszy raz w wieku 10 lat, ale powracałem do niej, jak i do dalszych książek o jej dziejach, wielokrotnie. Jest to więc kontynuacja, a nie powrót do dzieciństwa. Nie muszę się zresztą wstydzić moich sympatii, gdyż nie jestem sam. Od 1908 r. „Anię” wydano w kilkudziesięciu krajach, a łączny nakład książki dawno przekroczył 10 mln egzemplarzy, że zaś masowo wydawana jest nadal, daje jej to miejsce w pierwszej setce bestsellerów wszech czasów.

Postać Ani stworzyła Lucy Maud Montgomery. I właśnie dlatego piszę ten felieton – znalazłem przetłumaczoną na polski w Wydawnictwie Literackim (2008) jej uroczą biografię pióra Mollie Gillen. Okazuje się, że mieszkanka Zielonego Wzgórza jest w przynajmniej trzech czwartych odbiciem swojej autorki. W prywatnych listach Maud Montgomery odnajdujemy tę samą egzaltację przyrodą, ten sam naiwny patos w spojrzeniu na świat, to samo nieustanne poszukiwanie pozytywnych stron życia.

Polityka 19.2009 (2704) z dnia 09.05.2009; Stomma; s. 96
Reklama