Kiedy pod koniec kwietnia „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że afgańscy talibowie weszli w posiadanie rakiet do strącania śmigłowców, wśród polskich żołnierzy zapanował strach. Tym większy, że system, który ma chronić polskie śmigłowce przed ostrzałem, jest przestarzały. – Na całym świecie rakiety tego typu myli się, wystrzeliwując flary i maksymalnie manewrując maszyną. Z tym że w śmigłowcach innych armii flary wystrzeliwane są automatycznie, a u nas jak za dawnych lat, ręcznie – tłumaczy Piotr Abraszek, ekspert w dziedzinie uzbrojenia i dziennikarz „Nowej Techniki Wojskowej”.
Po wystrzeleniu rakiety przez wroga, pilot ma zaledwie kilka sekund, żeby ją dostrzec i uruchomić system obrony. – Szansę na przeżycie gwarantuje tylko kombinacja szczęścia i refleksu załogi – dodaje Abraszek.
Polacy używają w Afganistanie czterech szturmowych śmigłowców Mi 24 i czterech transportowych Mi17. Te ostatnie przeszły niedawno gruntowny remont, ale na systemach bezpieczeństwa postanowiono widocznie zaoszczędzić. O tym, że polskie śmigłowce muszą zostać wyposażone w nowoczesne systemy ostrzegania i reagowania, decydenci informowani byli już od dawna. – Pierwsze pisma w tej sprawie były wysłane do MON i Sztabu Generalnego w ubiegłym roku. Nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi – mówi ppłk Sławomir Lewandowski, rzecznik Dowództwa Wojsk Lądowych.
Z odpowiedzi, jaką przesłał Sztab Generalny „Polityce”, nie wynika, dlaczego tak długo zwleka się z zakupem sprzętu, który chroniłby polskich żołnierzy przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. – MON prowadzi intensywne prace. Po wyborze systemu obrony biernej zostanie on zakupiony w ramach Pilnej Potrzeby Operacyjnej – informuje zespół prasowy Sztabu Generalnego.