Owiększość naszych dzisiejszych kłopotów, a zwłaszcza spadający eksport, obniżające się inwestycje zagraniczne, osłabionego złotego i pogarszające się nastroje konsumentów i producentów, trudno oskarżać polski rząd. Zaraza przyszła z zagranicy, więc nawet tradycyjnie gotowa do krytykowania rządzących większość Polaków przyznaje, że choroba była nie do uniknięcia. Ale za obecny stan budżetu, nietrafne prognozy przyjęte przy jego konstrukcji, a przede wszystkim za niezbyt fortunne wypowiedzi, bagatelizujące skalę pogorszenia się perspektyw gospodarczych kraju, ktoś jednak odpowiada. Tym kimś jest minister finansów Jan Vincent-Rostowski, powszechnie znany pod imieniem Jacek. Nie tylko minister, ale również główny rządowy ekspert od makroekonomii, jeden z najbliższych współpracowników premiera, współtwórca rządowej strategii walki z kryzysem, nie stroniący przy tym od słownych potyczek i inteligentnych złośliwości wobec opozycji. Słowem, idealny cel ataku. Aż dziwne by było, gdyby nie zgłaszano wobec niego wniosków o wotum nieufności, jeśli nawet nie teraz, to przy najbliższej okazji.
Są oczywiście okoliczności łagodzące. Nie jest łatwo kierować finansami kraju w czasach kryzysu. Niełatwo również utrzymywać finanse publiczne w znośnym stanie w sytuacji, kiedy poprzednicy zmarnowali kilka lat dobrej koniunktury, pozostawiając budżet w przededniu wielkiego kryzysu z ogromnym długiem i nadmiernym deficytem. Trudno również mieć do rządu pretensje o to, że prognozy rozwoju polskiej gospodarki w 2009 r. były z okresu na okres obniżane, bo tak działo się na całym świecie. Nie zmienia to jednak faktu, że minister musi odpowiedzieć na szereg trudnych pytań dotyczących swojej polityki.
Spróbujmy zatem zebrać i usystematyzować zarzuty, które pojawiają się wobec działań Jacka Rostowskiego.