Archiwum Polityki

Mecz z resztą świata

Rozmowa z Fareedem Zakarią, amerykańskim znawcą polityki międzynarodowej, autorem „Końca hegemonii Ameryki”

Anestezjolodzy pozostają w cieniu. Ich pracę najczęściej kojarzy się z wprowadzaniem chorych podczas operacji w błogi sen. – W rzeczywistości to dużo bardziej skomplikowane, by wyłączyć pacjentowi świadomość i w odpowiednim momencie ją przywrócić – mówi dr Marcin Rawicz, kierownik Oddziału Anestezjologii, Intensywnej Terapii i Opieki Okołooperacyjnej w szpitalu dziecięcym przy ul. Litewskiej w Warszawie.

Mało kto dostrzega postęp w tej dziedzinie medycyny, koncentrując swój podziw na sukcesach chirurgów: udanych przeszczepach, precyzyjnych operacjach mózgu, ratowaniu ofiar najcięższych wypadków. A przecież bez nowoczesnej anestezjologii żadna z tych operacji nie byłaby możliwa. – Jeszcze 40 lat temu, gdy zaczynałem pracę, jedynym monitorem była słuchawka, aparat do mierzenia ciśnienia i własne palce, którymi sprawdzałem pacjentowi puls – opowiada dr Rawicz. – I trzeba było bacznie obserwować kolor krwi w polu operacyjnym, bo jeśli ciemniała, to oznaczało, że z oddychaniem dzieje się coś niedobrego.

Współczesne sale operacyjne naszpikowane są aparaturą, dzięki której można śledzić najdrobniejsze parametry wszystkich najważniejszych narządów. W zestawach anestezjologicznych są urządzenia na bieżąco kontrolujące tętno, ciśnienie, zawartość tlenu we krwi, stężenie dwutlenku węgla i leków usypiających w wydychanym powietrzu. Informują o tym, czy maszyna, która oddycha za chorego, dostarcza komórkom mózgu wystarczającą ilość tlenu, jak głęboko pacjent śpi, czy mięśnie są wystarczająco wiotkie, by chirurg mógł swobodnie operować.

Oczywiście, to nie monitoring ratuje życie i chroni przed niebezpieczeństwem, lecz anestezjolog, który podczas zabiegu zapobiega powikłaniom i reaguje na komplikacje – mówi prof.

Polityka 21.2009 (2706) z dnia 23.05.2009; Świat; s. 78
Reklama