Jeśli ktoś w Albanii stracił na wejściu do NATO, to sprzedawcy zabawek. W albańskim przekonaniu – a trudno w Europie o naród bardziej przesądny – nic tak nie chroni nowo powstającego budynku jak pluszowe misie, lalki czy podobne do strachów na wróble kukły (a także podkowy, główki czosnku, pęczki cebuli i baranie rogi). Zaczepia się takiego misia, lalkę czy rogi jak u nas wiechę i można spać spokojnie, bo złe duchy nie wprowadzą się do niezamieszkanego jeszcze domu ani nikt żyjący nie zdoła rzucić nań klątwy.
Jednak ostatnio misie i spółka zostały wyparte przez potężniejszy talizman. W kwietniu, po przystąpieniu Albanii do Sojuszu Północnoatlantyckiego, nad placami budów załopotały natowskie sztandary. Błękitno-białe flagi zatknięto na konstrukcjach wznoszonych na prowincji i w stolicy, na przyszłych domach jednorodzinnych i zwykłych blokach, hotelach, restauracjach, stacjach benzynowych, oborach i chlewach. Umieszczono je nawet na budkach, gdzie chronią się przed deszczem robotnicy pracujący przy największej inwestycji drogowej, trasie łączącej Tiranę z Kosowem. Nieco na wyrost, flagom Sojuszu towarzyszą także flagi Unii Europejskiej, do której Albania chciałaby się kiedyś dostać.
Przed kim jeszcze, prócz ciemnych mocy, NATO powinno bronić Albanii? – Może przed Serbią, kiedy zechce odbić Kosowo, oraz Macedonią i Grecją, które prześladują mieszkających tam Albańczyków i roszczą pretensje do rdzennie albańskich ziem? – spekuluje grupa studentów I roku prawa z uniwersytetu w Szkodrze, mieście leżącym przy granicy z Czarnogórą i nad Jeziorem Szkoderskim, największym na Bałkanach. Studentom wskazywanie potencjalnych wrogów przychodzi z wyraźnym trudem: Serbia jest daleko za górami i ewentualna nowa wojna o Kosowo będzie raczej zmartwieniem Kosowarów.