Osobista klęska dotknęła starostę Roberta Adacha mniej więcej rok temu, miesiąc po dramatycznej wizycie pani M. Mama dziesięciorga nieletnich dzieci z podtrzebnickiej wioski przedarła się przez zasieki sekretarek i usiłowała wymusić na Adachu lokal zastępczy dla siebie, męża i potomstwa.
Adach jest starostą nowoczesnym i świadomym. Przychyliłby nieba rodzinie, ale nie miał jak. Jeśli ze środków budżetowych kupi lub wynajmie rodzinie lokal – przyskrzyni go najbliższa kontrola z Wrocławia, a rada powiatu dobierze mu się do skóry. W urzędzie wojewódzkim starostów regularnie straszą, że dysponowanie budżetem w sposób elastyczny grozi dymisją i kryminałem. Jeśli odmówi – rodzina M. za chwilę się rozleci.
Sędzia z trzebnickiego wydziału rodzinnego nie dał staroście czasu na rozmyślania. Na wniosek kuratora i szkół, które zgłaszały rażące zaniedbania, odebrał dzieci państwu M. Z braku miejsc w pobliskich placówkach trzeba je było rozwieźć po sąsiednich powiatach. Domy dziecka zaczęły przysyłać staroście Adachowi rachunki w wysokości 3 tys. zł za dziecko. Za ich utrzymanie Adach płaci więc z budżetu 30 tys. zł miesięcznie. A to z powodu braku możliwości wynajęcia lokalu za 1,5 tys. zł i pracy socjalnej mobilizującej rodzinę M. Za 60 dzieciaków, które mieszkają w placówkach, powiat płaci rocznie 2,5 mln zł.
Rok temu Robert Adach zrozumiał więc, że system opieki społecznej funkcjonuje bez sensu.
Krok 1: Świadomość dna
(całkiem Polska/ziemia dolnośląska/ rejon krzywd/cierpień/ surowego ojca/ nie kraina miodem płynąca)
Jego podejrzenia co do losów rodziny M. sprawdziły się. Pozbawiona dzieci, motywacji i zasiłków rodzina M. zaczęła chlać na umór. Nie odwiedza dzieciaków. Dzieci definitywnie straciły rodziców. Dla M. nie ma już systemowej pomocy.