Archiwum Polityki

Zet jak zawstydzenie

Od kiedy prezes Kaczyński (ten od „wzmożenia moralnego”) powiedział, że on by się wstydził pracować w Radiu Zet – przestałem tego radia słuchać. Kilka dni temu złapałem taksówkę i kiedy okazało się, że kierowca słucha Radia Zet, powiedziałem „spieprzaj dziadu!” i czekałem, aż nadjedzie taksówka z Radiem Maryja. Są one bardziej ekonomiczne, na ciepłą wodę z Torunia, a zamiast kasy fiskalnej mają tacę. Kierowca pobiera co łaska – tyle, ile ojciec dyrektor na stocznię. I też nie musi się rozliczać. W dodatku jest czego posłuchać, nie sączą tej trucizny co Radio Zet.

Największy problem mam w niedzielę rano, w porze śniadania w Radiu Zet. Kiedyś cały mój niedzielny poranek – modlitwa poranna, bieg po rosie, gimnastyka, golenie, owsianka – wszystko to prowadziło do godziny 9.00, kiedy czułem się jednym z gości Moniki Olejnik. Stali goście programu – m.in. Joachim Brudziński (ten od stawania na głowie i klaskania nogami), Aleksander Szczygło (ten od muzeum katyńskiego vis ŕ vis ambasady rosyjskiej) i Michał Kamiński (ten od Pinocheta i od „Herr Zalewskiego”) tak pobudzali we mnie adrenalinę, że potem przez cały tydzień nie musiałem zażywać Geriavitu ani afrodyzjaków. Nie rozumiem, jak można nie lubić mediów, w których od rana do nocy królują Brudziński, Kurski, Kamiński, Szczygło, Semka, Ziemkiewicz i wielu innych.

Takie media to skarb.

Od kiedy jednak genialny strateg wpisał Radio Zet na listę szczekaczek, muszę uderzyć się w piersi. Skoro wstydem jest pracować w Radiu Zet, to jeszcze gorzej jest tego radia słuchać. Pracownik pracuje, bo musi utrzymać żonę (albo męża) i dzieci. Ale słuchacza nic nie tłumaczy!

Polityka 25.2009 (2710) z dnia 20.06.2009; Passent; s. 96
Reklama