Gdy dzwoni dzwonek u drzwi, Małgorzata Rudzka wpada w panikę. Prawdopodobieństwo, że to listonosz z kolejnym wezwaniem, jest spore. Założyła specjalny zeszyt, w którym wpisuje paragraf i daty kolejnych przesłuchań, bo już się zaczęła gubić.
Gorzej niż zwłoki
W pierwszym wezwaniu chodzi o fałszowanie dokumentów, w kolejnym – o narażenie życia i zdrowia dziecka, potem o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy w postaci zaświadczenia o niezdolności do uczestniczenia w rozprawie. Była na zwolnieniu; mąż oskarżył, że fałszywym. To szczególnie przewrotne, bo sam, gdy odwoływał wizyty u syna pod nadzorem kuratora, przedstawiał zwolnienia od specjalisty neonatologa. I szczególnie przykre, bo na przesłuchania zaczęto też ciągać lekarkę, która jej zwolnienie wypisała, a teraz zapowiada, że dalej jej leczyć nie zamierza, bo ma dość własnych kłopotów.
Są jeszcze sprawy o zatajanie dochodów, o włamanie do komputera męża (chyba umorzone, bo już nie wzywają) i o groźby karalne w celu odzyskania wierzytelności; w tym wypadku razem z bratem i matką. Zeznawała w prokuraturach i komendach w Częstochowie, Zawierciu, Myszkowie. Przestała już liczyć, ile tego było. Czasem dwa razy dziennie; sama stara się tak to ustawiać, żeby za często nie opuszczać pracy. Jest psychicznie wykończona. Waży niewiele ponad 40 kg, a znajomi mówią jej, że wygląda gorzej niż zwłoki. Nieoficjalnie, od znajomego policjanta, dowiedziała się, że mąż złożył kolejnych 17 zawiadomień o popełnieniu przestępstwa.
Do dziś nie może wybaczyć sobie naiwności. Gdyby jej ktoś powiedział, że pobita przez męża nie wystąpi natychmiast o rozwód, postukałaby się w głowę. Ona? Kobieta z wyższym wykształceniem, nauczycielka w liceum, wychowawczyni młodzieży dała się zastraszyć i wytresować? Czerwona lampka powinna zapalić się już przed ślubem.