Archiwum Polityki

Zabiegani

Maraton jest demokratyczny: może go przebiec prawie każdy. Trzeba zacząć od małych dystansów i nie odpuszczać. Moda na maratony dotarła już do Polski.

Ci, którzy pokonali już barierę bólu i nabrali wystarczającej kondycji, by bez większego trudu znosić długotrwały wysiłek, mówią wręcz o stanach euforycznych, jakie osiągają w czasie biegu. Są tacy, którzy porównują bieganie do nałogu, od jakiego nie można się uwolnić. Dla innych to po prostu przyzwyczajenie, hobby jak każde inne.

Mierniczy i Barbara

59-letni ekonomista z Goniądza Tadeusz Dziekoński nie wie już, czy więcej przebiegł, czy zmierzył. W ciągu 33 lat ukończył 251 maratonów (rekord życiowy – 2 godz. 29 min 3 sek. w Dębnie w 1980 r.), a gdyby doliczyć treningi, od 3 do ponad 5 tys. km rocznie, to na pewno znajduje się już w trakcie trzeciego okrążenia równika.

Najczęściej biega po trasach zmierzonych przez siebie. Bo jest tak, że organizator wytycza maraton, ale ktoś musi wydać atest, że trasa spełnia wymagane standardy. Dziekoński jest pełnomocnikiem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i kontroluje, czy dystans ma rzeczywiście 42 195 m. – Oczywiście, że można byłoby wspomagać się GPS, pewnie, że można używać liczników elektronicznych, ale prawda jest taka, że elektronika jest zawodna – mówi Dziekoński. – Dlatego stosuje się liczniki mechaniczne zamontowane na osi koła przedniego roweru. W Polsce zmierzył wszystkie maratony. A oprócz tego w 18 innych państwach, nawet w Omsku na Syberii. Zasada jest taka: najpierw mierzy, potem przemierza na własnych nogach w zawodach.

Wśród kobiet rekordzistką Polski pod względem liczby przebiegniętych maratonów jest, nieżyjąca już, Barbara Szlachetka, która zaliczyła ich ponad 310. W 2004 r. zachorowała na nowotwór. Mimo choroby, operacji i chemioterapii wzięła jeszcze udział w kilku maratonach.

Polityka 26.2009 (2711) z dnia 27.06.2009; Ludzie i obyczaje; s. 88
Reklama