Szefowie koordynującej i nadzorującej przygotowania do piłkarskich mistrzostw spółki EURO 2012 obronili wysokie pensje, min. Drzewiecki nie musiał złożyć teki. Ale to nie oznacza, że odpowiedzialni za przygotowania do mistrzostw mogą poczuć się beztrosko. UEFA patrzy im na ręce niczym Wielki Brat. Jej władze nie zadowalają się informacjami, jakie podczas oficjalnych wizyt oficjalnie przekazują im oficjalne osobistości. Informacje o przygotowaniach zbierają sami sprawdzonymi metodami. Przedstawiciele UEFA, incognito i bez powiadamiania kogokolwiek, przyjeżdżają do Warszawy, na Dworcu Centralnym kupują bilet IC do Gdańska, jadą i mierzą czas. Odnotowują postoje na stacjach, stan toalet, komfort jazdy, menu w restauracyjnym. Na stacji Gdańsk Główny oceniają jakość obsługi. Komunikacją miejską udają się do hoteli jako zwykli turyści. Wynajętym samochodem wracają do Warszawy z zegarkiem w ręku. Odnotowują postęp prac pod Mławą i długość korka w Łomiankach. Czas przejazdu na Okęcie, do Poznania i Wrocławia. Jako turyści udają się do Kijowa, nie wzbudzając niczyjej uwagi, obserwują remont lotniska Boryspol, jadą taksówką obejrzeć budowę kijowskiego stadionu, potem lecą do Doniecka albo nocnym pociągiem podróżują do Charkowa. Co się napatrzą, to ich. Z takich wyjazdów, odbywanych co miesiąc, a bywa, że częściej, powstają sprawozdania. – UEFA wie lepiej, co dzieje się na froncie przygotowań, niż sądzą ministrowie i premierzy w Polsce i na Ukrainie – informuje jeden z działaczy.