Piętnaście lat temu Polska i Ukraina otrzymały w Cardiff prawo organizacji piłkarskich mistrzostw Europy. Dzisiaj widać, że nadzieje na to, że futbol przetrze Ukrainie drogę do zachodniego świata, okazały się płonne.
Początek Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej to inauguracja sportowego lata. Sport oficjalnie jest dla wszystkich, ale szczerze: czy dla każdego?
Cztery lata po wspólnej organizacji Euro 2012, które miało nam dać cywilizacyjnego kopa i zbliżyć nas do siebie, nie ma już ani tamtej Polski, ani tamtej Ukrainy. Nie ma Tuska, Janukowycza, nie ma nawet Platiniego.
Minął rok od Euro 2012. Zapowiadany skok cywilizacyjny okazał się częściowy. Mamy już stadiony. Ale nie mamy jeszcze publiczności. Dlatego areny pochłaniają kolejne miliony i końca nie widać.
Ukraina po Euro odziedziczyła puste lotniska, niewykorzystane stadiony i sporo pytań, czy warto było za to wszystko płacić.
Mieliśmy wyjść z grupy, ale się nie udało. I to jest największa słabość dokumentu poświęconego przygotowaniom polskiej reprezentacji w piłce nożnej do Euro 2012.
Dajcie mi już spokój z tym kibicowaniem, głowa mnie boli, chcę pod lipę, gdzie szpacy i słowicy. Wczoraj był finał i znowu wygrali lepsi, a ja mam tę parszywą skłonność do kibicowania słabszym, zapewne to efekt setek godzin wychowawczych spędzonych na oglądaniu reprezentacji Polski.
Biznes żegna Euro 2012 w lepszych nastrojach niż polscy kibice: liczyliśmy na więcej, ale w sumie nie było źle. Najważniejsze, że Polska sprawdziła się jako organizator wielkiej sportowej imprezy.
Euro 2012 przyniosło skutek dość nieoczekiwany: nagle odżyły prawdziwe centra polskich miast. Mieszkańcy i przyjezdni kibice spotykali się tam masowo, by wspólnie oglądać mecze i świętować. Czy ten obyczaj ma szansę przetrwać?
Czy mam jakieś emocje związane z rozgrywającymi się właśnie mistrzostwami? Owszem, mam ich sporo, głównie negatywne.