Miliony Polaków zasiądzie w ten weekend przed telewizorami, by obejrzeć pierwsze mecze piłkarskie Mistrzostw Europy we Francji. Choć pewnie byłoby lepiej, gdyby zamiast przy piwie i chipsach wyszli na boiska i sami zaczęli grać w piłkę. Niektórym wydaje się, że kibicowanie to już aktywność fizyczna. A ilu naprawdę korzysta z niej na co dzień?
Pewne szacunki pokazuje sondaż przeprowadzony pod koniec maja przez TNS Polska. 17 proc. Polaków w wieku 18–50 lat przyznało się w nim, że regularnie gra w piłkę nożną, co na tle innych dyscyplin zespołowych jest i tak wynikiem doskonałym. 9 na 10 osób uprawiających sport wybiera bieganie, pływanie, rower, a więc wolimy liczyć na samych siebie niż na drużynę, co na pewno ułatwia podjęcie decyzji o wyjściu z domu.
Wspomniany sondaż ujawnił, że połowa z nas (44 proc.) lubi aktywnie spędzać czas i robi to regularnie. Nie sądzę, by był to wynik rewelacyjny, choć na pewno lepszy niż jeszcze kilka lat temu. Nie zmieniło się niestety podejście do zdrowotnych aspektów aktywności fizycznej – większość nadal nie korzysta z doradztwa profesjonalnych trenerów, nie bada się ani nie ma poczucia, że medycyna sportowa to uniwersalna dziedzina, z której mogą korzystać wszyscy, a nie tylko zawodowcy.
Tymczasem każdy, kto zamierza regularnie ćwiczyć na siłowni, biegać, jeździć na rowerze czy grać w piłkę, to już nie jest weekendowy amator prac w ogródku. I powinien zawczasu sprawdzić swoje możliwości oraz poznać choćby elementarne zasady treningu, by nie zrobić sobie krzywdy. Wykrycie cukrzycy, astmy lub ukrytej choroby serca nie spowoduje, że otrzymamy od lekarza dyskwalifikację – ale na pewno pomoże dostosować wysiłek do realnych możliwości i spowoduje, że po pewnym czasie poczujemy się zdrowsi, a nie bardziej chorzy.
Moda na sport poszła w odwrotnym kierunku. Zbroimy się w sportowe gadżety – zegarki, pulsoksymetry, wyrafinowane stroje – a całkowicie zapominamy o właściwym przygotowaniu swojego organizmu. Sądząc błędnie, że kontakt z lekarzem lub trenerem to obowiązek jedynie wyczynowców wybierających się na igrzyska olimpijskie.
Ze wspomnianego sondażu wynika, że co trzecia osoba, która rekreacyjnie biega lub uprawia inną dyscyplinę, nie stosuje się do żadnych reguł treningowych. Nawet tych, o których mogłaby przeczytać w prasie lub podejrzeć u bardziej doświadczonych amatorów. Najwyraźniej mylimy aktywny tryb życia z kibicowaniem – tego uczyć się na ogół od nikogo nie trzeba.
Cytowany sondaż TNS Polska zleciła firma medyczna Lux Med, która chwali się ostatnio, że jest partnerem medycznym Polskiego Komitetu Olimpijskiego i bada Polaków za darmo podczas rozmaitych festynów sportowych. To jednak działania akcyjne. Brakuje w lecznictwie publicznym adekwatnego miejsca dla medycyny sportowej. Jeśli ktoś, zgodnie z zaleceniem ekspertów, chciałby się odpowiedzialnie przygotować, nie ma najczęściej innego wyjścia i musi skorzystać z oferty prywatnej, która słono kosztuje.
Podczas konferencji prasowej inaugurującej kampanię edukacyjną „Zdrowi-gotowi-sport!” wzruszyły mnie słowa zachęty ze strony prezes Grupy Lux Med Anny Rulkiewicz, by absolutnie nie bać się żadnej kontuzji, bo przecież „każdą można wyleczyć i szybko wrócić do ulubionej dyscypliny sportowej". Owszem, za cenę wielu wyrzeczeń i drogiej oferty w placówkach Lux Med na pewno, o czym pani prezes oczywiście się nie zająknęła. A ja znam wiele przykładów, gdy na popularne nazwisko sportowca-celebryty otwierają się na oścież drzwi niejednej prywatnej przychodni bądź kliniki, i pod okiem telewizyjnych kamer przywraca się ją do stanu używalności (za darmo), lecz gdy próg tej samej poradni przekracza przeciętny amator, otrzymuje rachunek za górę niepotrzebnych badań, a bada tak, jakby był złem koniecznym.
Bardzo wartościowe są więc rady ekspertów, abyśmy chcąc korzystać z rekreacji, pamiętali o swoim zdrowiu i idąc za przykładem olimpijczyków lub piłkarzy, odpowiednio się do aktywności fizycznej przygotowywali. Niestety, jest to na razie możliwe w placówkach prywatnych, które odkryły, że na nowym sportowym hobby Polaków można nieźle zarobić.
Szkoda, że w publicznej służbie zdrowia wykonanie próby wysiłkowej lub konsultacja z lekarzem medycyny sportowej wymaga nie byle jakiej sprawności, co większość już na starcie zniechęca. Pewnie za cenę nowego siodełka do roweru, kąpielówek i zegarka z pulsomierzem lepiej sprawdzić swoją wydolność, ale fakty są takie, że szerokiej oferty dla rozsądnie myślących o pogodzeniu sportu ze zdrowiem po prostu nie ma.