Janina Paradowska: – Wydał pan wojnę górniczym związkom zawodowym, w efekcie miał pan przez wiele tygodni zamurowane wejście do spółki, demonstracje i pikiety przed domem oraz wielotygodniowy strajk w kopalni Budryk, a efekty niewielkie.
Jarosław Zagórowski: – Nie wydałem wojny związkom zawodowym, po prostu chcę, aby liderzy związkowi zajmowali się tym, co do nich należy, nie wkraczali w moje kompetencje i pozwolili prowadzić spółkę racjonalnie, zgodnie z prawidłami rynku.
Liderzy związkowi działają na szkodę spółki?
Tak to wygląda, choć oczywiście nie wszyscy. System jest jednak taki, że rodzi patologie i chcę go zmienić.
Wielu już próbowało.
Jeżeli systemu nie zmienimy, kopalnie upadną tak jak stocznie. Jesteśmy specyficzną spółką węglową uzależnioną od produkcji stali. Produkujemy węgiel koksowy trafiający do hut. Przez lata korzystaliśmy z bardzo dobrej koniunktury i zarabialiśmy krocie. W 2005 r. przygotowany był nawet prospekt emisyjny, aby wejść na giełdę. Przy dobrej koniunkturze mieliśmy jednak bardzo złe wskaźniki, spadała wydajność, rosły koszty. Ratowały nas jedynie ceny rynkowe, ustalane zresztą nie w Polsce, ale na rynku światowym, gdzie największymi graczami są Australia i RPA.
W październiku ubiegłego roku zobaczyliśmy, że wielkimi krokami zbliża się kryzys. Dziś większość hut produkuje na połowę mocy, zapotrzebowanie na nasz węgiel spadło o ok. 40 proc., spadły ceny. Nasze przychody zmniejszyły się o jedną trzecią. Tymczasem, aby istnieć, musimy realizować kosztowne inwestycje, przede wszystkim otwierać nowe pola wydobycia. Polskie górnictwo wykorzystało wszystkie zasoby z czasów budowy kopalń, wybieramy praktycznie resztówki. Albo wepchniemy pod ziemię miliardy złotych, albo polskie górnictwo przejdzie do historii.