Skandal, żenujący spektakl, kompromitacja, niekompetencja – takich określeń doczekała się sejmowa komisja śledcza potocznie zwana naciskową, która miała wyjaśnić sprawę politycznych nacisków na CBA i inne służby oraz prokuraturę za czasów rządów PiS.
Jej praca miała się przyczynić do naprawy służb i prokuratury. Na razie służy awanturom, a dla rządu stanowi doskonałe alibi, aby nic nie zmieniać. Zawsze można powiedzieć – przecież czekamy na ustalenia komisji.
Określenia, jakimi obdarowuje się „naciskową”, są w pełni zasłużone wobec scen, jakie pokazano opinii publicznej. Każde posiedzenie tego gremium przechodzi do historii polskiego parlamentaryzmu jako pokaz politycznej kłótliwości, świadomej destrukcji, arogancji, zwyczajnego chamstwa. Prawie każde jest zmaganiem wytrawnych prawniczych graczy, przeważnie prokuratorów, z posłami amatorami, z trudem posługującymi się prawniczymi terminami, nieznającymi proceduralnych kruczków, bezradnymi wobec tego jednego zdania – „odmawiam odpowiedzi”. Te odmowy zmuszają do utajniania przesłuchań, które z natury rzeczy powinny być jawne, bo przecież jawność jest istotą komisji śledczych.
Po wakacyjnym odpoczynku posłowie znów ruszą do pracy. Wprawdzie w składzie pomniejszonym, gdyż wiceprzewodniczący Mieczysław Łuczak z PSL zrezygnował słusznie uznając, że pora przestać brać udział w spektaklu, który ośmiesza nie tylko konkretnych posłów, ale po prostu Sejm jako instytucję. Ale inni nie zrezygnowali.
I zrezygnować nie mogą. Sprawa jest ambicjonalna i prestiżowa. Ta komisja miała pokazać patologie państwa PiS, a więc Platforma nie może z niej zrezygnować, bo przyznałaby się do porażki. PiS już zresztą triumfuje – tyle śledzicie i co znaleźliście? Co oznacza, że za PiS demokratyczne procedury kwitły, a za PO opozycja jest politycznie prześladowana.