Archiwum Polityki

Krótki kurs pilotażu

Mnożą się doniesienia, że zmiany pogodowe zaczęły zagrażać bezpieczeństwu i komfortowi pasażerów. Zapytaliśmy przedstawicieli linii lotniczych: Czy dzieje się coś złego?
[rys.] JR/Polityka

Jeden z polskich dzienników ostrzegał niedawno, ustami anonimowego pilota LOT, że „lot przez Atlantyk stanie się horrorem”. Jego zdaniem, nad oceanem zaczęły szaleć burze, jakich najstarsi kapitanowie nie pamiętają, a on sam coraz częściej boi się o swoje życie. Na potwierdzenie tych słów przytacza niedawny przypadek lotowskiego Boeinga 767, który wpadł w burzę lecąc z Chicago, ale udało mu się wylądować awaryjnie w Toronto.

Kto w takich okolicznościach bez lęku wejdzie do samolotu, skoro na dodatek jak znów donoszą media linie lotnicze nękane kryzysem oszczędzają na bezpieczeństwie pasażerów? A przecież musimy latać. Mimo kryzysu gospodarczego liczba pasażerów zapewne w tym roku przekroczy 2 mld (!) osób. Pisaliśmy niedawno (POLITYKA 27), że samolot to wciąż najbezpieczniejszy środek transportu, a największym zagrożeniem (jeśli w ogóle) jest coraz większy ruch lotniczy. Wracamy do sprawy, bo opinii o gorszym – dosłownie – klimacie dla lotnictwa nie należy bagatelizować.

Z uzyskanych przez nas informacji wynika, że pogoda jest ostatnio mniej stabilna (choć pewności i w tej kwestii nikt nie ma), ale to jedynie oznacza, iż turbulencje mogą zdarzać się częściej. Samolotom jednak nic nie grozi. Przepytani przez „Politykę” piloci, Tomasz Pietrzak i Jerzy Makula, zgodnie twierdzą, że większych niż w latach poprzednich burz nad Atlantykiem nie widzieli, choć regularnie latają na transoceanicznych trasach.

W rzeczywistości pechowy lot polskiego Boeinga 767, którego awaryjne lądowanie trafiło na pierwsze strony gazet, wcale nie wyglądał tak dramatycznie. Jak mówi Edmund Klich, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, sprawa lądowania w Toronto nadal jest przedmiotem dochodzenia służb kanadyjskich.

Polityka 31.2009 (2716) z dnia 01.08.2009; Kraj; s. 20
Reklama