Archiwum Polityki

Mały bezruch graniczny

Polską Straż Graniczną, zmobilizowano w związku ze spodziewanym szturmem na nasze przejścia. Tymczasem z możliwości przekroczenia ukraińsko-polskiej granicy w systemie małego ruchu granicznego skorzystało zaledwie kilka osób. A jedna z nich wróciła na Ukrainę już tego samego dnia wieczorem.

Umowa o małym ruchu granicznym obowiązuje od 1 lipca br. Pierwszy obywatel Ukrainy, przekraczający granicę w tym trybie, pojawił się na przejściu w Medyce 23 lipca, nazajutrz po wręczeniu we Lwowie przez ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego pierwszych kart, uprawniających do skorzystania z tego ułatwienia. Umowa przewiduje możliwość poruszania się bez wizy w trzydziestokilometrowym pasie przygranicznym i pobyt w Polsce przez 60 dni w roku. Plastikowe karty przypominają nasze dowody osobiste, wydawane są w konsulatach we Lwowie i Łucku, kosztują 20 euro, jednak wiele grup obywateli zwolniono z opłaty. Obowiązkiem wojewody jest oznakowanie strefy przygranicznej, żeby nikt, kto ją przekroczy, nie mógł się tłumaczyć niewiedzą: straż graniczna sprawdza legalność pobytu cudzoziemców w całym kraju.

W konsulatach też nie ma szaleństwa, każdego dnia ustawia się ok. 200 osób chcących złożyć dokumenty i nikt nie jest odsyłany. Karta jest ważna przez dwa lata (kolejna przez 5 lat) i dużo wygodniejsza niż wiza, nawet wielokrotna, bo uprawnia do przekraczania granicy choćby codziennie, bez stempla w paszporcie. Elżbieta Pikor, rzeczniczka Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej, spodziewa się jednak, że mały ruch graniczny urośnie w siłę w najbliższym czasie. Ludzie jeszcze nie zdążyli się przyzwyczaić do nowych możliwości. Po wejściu Polski do Schengen ruch na przejściach z Ukrainą zmalał o 70 proc., zamiast 40 tys. podróżnych, na trzech podkarpackich przejściach odprawiano 15 tys.

Polityka 32.2009 (2717) z dnia 08.08.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 5
Reklama