Kryzys w dziedzinie chopinistyki można zauważyć chociażby śledząc historię warszawskich konkursów. Coraz rzadziej pojawiają się na nich młodzi pianiści wielkiego formatu. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wielkie osobowości brały udział w poprzednich edycjach, jak przenikliwe i głębokie były ich interpretacje Chopina. Ograniczając się do kilku konkursów powojennych: Vladimir Ashkenazy, Fou Ts’ong, Andrzej Czajkowski, Maurizio Pollini, Martha Argerich, Garrick Ohlsson, Krystian Zimerman... długo by wymieniać.
Od kilku edycji poziom systematycznie spadał, w 1990 r. i 1995 r. nie przyznano nawet pierwszej nagrody, a w 2000 r. otrzymał ją Chińczyk Yundi Li, zdecydowanie na wyrost. Trochę dlatego, że nie wypadało na trzecim z rzędu konkursie nie wyłonić zwycięzcy, a trochę, by nagrodzić najnowszy azjatycki chopinowski boom. To, że młody pianista nie spełnił pokładanych w nim nadziei, widać już dziś – na niedawnym koncercie w Warszawie grał nieporządnie i nieciekawie. Firma Deutsche Grammophon, zwykle łowiąca konkursowych triumfatorów, nie podpisała z nim kolejnego kontraktu płytowego.
Gra dla CV
Inaczej z Rafałem Blechaczem, zwycięzcą ostatniej edycji, który właśnie nagrał dla DG swą trzecią płytę (a drugą chopinowską), z koncertami fortepianowymi, z orkiestrą Concertgebouw pod batutą Jerzego Semkowa (premiera w październiku) – od 2011 r. będzie realizował następny kontrakt z tą wytwórnią, również na trzy płyty.
Sukces Blechacza to wyjątek od reguły. Konkursy od lat są owiane złą sławą; mówiło się o zbyt konserwatywnym nastawieniu jury i związanym z nim celowym odrzucaniu kandydatów z prawdziwą osobowością (do dziś wspomina się wielkich przegranych, od Ivo Pogorelicia po Nelsona Goernera), o nie całkiem bezinteresownym sprzyjaniu kandydatom azjatyckim.